Rozpoczął się nowy rok akademicki, a wraz z nim rozpoczęło się moje szaleństwo zakupowe.
Mieszkam pod Warszawą i gdy do stolicy jeździć nie musiałam, to nie jeździłam: nie odwiedzałam Natury i innych sklepów, których u mnie w okolicy nie ma. :)
Takim sposobem wstąpiłam (między zajęciami) do sklepu z zapachami w podziemiach metra.
Tym samym kupiłam moje pierwsze woski.
Początkowo chciałam zamówić przez Internet, ale stwierdziłam, że chyba wolę powąchać i wybrać odpowiedni.
Zdecydowałam się na pink dragon fruit, a więc ukochaną przeze mnie pitaję (wciąż szukam jej świeżych owoców po sklepach:)).
Zapach mnie uwiódł, więc musiałam go wziąć.
Nie przedłużam, oglądajcie:
Nie wiem, czy wszystkie woski się tak zachowują, ale mój się pokruszył, gdy chciałam go przełamać.:) Ale dla mnie to nawet lepiej. :)
Smoczy owoc pachnie pięknie. Jego aromat unosił się przez bardzo długi czas po całym domu. Nawet teraz, gdy podchodzę w okolice, gdzie stoi kominek, czuję ten uroczy, słodki zapach. W poniedziałek lecę po kolejne!:)
Ps. Niedługo zobaczycie makijaż wykonany paletką Sleek'a.
Mój ukochany mi ją podarował. :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz