piątek, 26 grudnia 2014

Lekki puder o jedwabiście gładkiej konsystencji - Dermacol Compact Powder || metamorfoza toaletki

Czy też macie tak, że kupujecie oczami? Gdy któryś z produktów ładnie wygląda, kupuję w ciemno - taki odruch zakupoholika. Z pudrem Dermacol było tak samo. Zachwyciła mnie struktura produktu, a że cena była przystępna (tylko 13 zł), pomyślałam: a niech stracę.

Nie wiązałam wielkich nadziei z tym produktem. Nie wiem dlaczego. Być może powodem była mała frekwencja na blogach oraz prawie zerowe rozreklamowanie?

Ach, ten marketing. Nawet ja mu się poddaje. :)

No nic. Puder do mnie przyszedł, leżał i zachwycał wyglądem, ale nic więcej. Miałam jeszcze w zapasie ulubieńca od Lumene, więc pierwsze spotkanie odkładałam na później, tym bardziej, że szkoda było mi dotknąć tę piękną powłoczkę:


Szybko jednak zmieniłam zdanie co do jakości i oceny produktu. On naprawdę daje radę.

Po pierwsze dobrze matuje moją suchą cerę, ale nie tworzy efektu maski. Mam wrażenie, że daje takie trochę satynowe wykończenie. Posiadaczki tłustej cery mogą nie pokochać go tak mocno jak ja.:D  

Poza tym ma jedwabistą konsystencję. Nakładam go pędzlem flat top (wiem, dziwne:D) i efekt jest dla mnie zadowalający. Puder jest miękki i bardzo łatwo się nim operuje, ale nie osypuje się. Co ważne, nie wysusza, nie uczula, nie podrażnia. Utrzymuje się na mojej twarzy długo, sprawiając, że cera promienieje, wygląda naturalnie i świeżo.
 

To, co bym w nim zmieniła, to opakowanie. Napis błyskawicznie się ściera - a może to i dobrze - lepiej widoczna jest ta urocza koronka. :D Po drugie, do produktu nie ma dołączonego żadnego aplikatora. Samo pudełeczko tez mogłoby być bardziej solidne.


Kolor, który posiadam, to 02. Poczatkowo obawiałam się, że może być za ciemny, ale jest w sam raz. Czytałam opinie, że ciemnieje na twarzy, ja tego nie zauważyłam. Początkowo nie podobały mi się te różowe tony (nie wiem, czy widać to na zdjęciu, ale ja mam takie wrażenie), jednak nie wpływają one negatywnie na koloryt mojej cery. :)

Ogólnie produkt oceniam na piątkę! Wiadomo, nie jest to puder z wysokiej półki, ale jest naprawdę  godny uwagi. Może nie jestem aż tak wymagająca (a raczej moja skóra), ale zadowala mnie efekt, jaki daje na twarzy.:)

Znacie tę firmę? Jakie są Wasze ulubione produkty wykańczające makijaż?:)
  

PS Chciałam Wam jeszcze pokazać metamorfozę starej maszyny do szycia Singer. Zawsze marzyłam o toaletce. Niestety ciągle szkoda było mi pieniędzy na taką z prawdziwego zdarzenia. Postanowiłam więc dać życie staremu meblowi. Niestety w tym całym natłoku obowiązków nie zrobiłam zdjęcia przed, dlatego też umieszczam Wam zdjęcie z internetu. Mój egzemplarz wyglądał identycznie, tylko był w dużo gorszym stanie.
źródło
Brak zdjęcia przed spowodowany był również tym, że Emil, chcąc mi zrobić niespodziankę, wziął szybko stolik do przeróbki (z nieocenioną pomocą wujka). Usunął maszynę i zaczął działać. Po wielu spędzonych na stolarce wieczorach udało im się skończyć pracę. Efekt prezentuje się następująco (wierzcie mi, dodatki na toaletce to też sprawka Emila). :D


Stolik zyskał nowe wcielenie. Miejsce na maszynę stanowi teraz schowek z przegródkami (które mogę dowolnie konfigurować) na moje kosmetyki. Lustro zamocowane jest na klapie, którą mogę w każdej chwili zamknąć, aby zakryć przegródki. Szufladki, choć małe, mieszczą dużo, ponieważ są głębokie. :)

Na mnie ten mebel zrobił piorunujące wrażenie. Zdolniacha z tego Emila, co?:)

A Wy lubicie metamorfozy? Macie jakąś na swoim koncie?:)

Czytaj dalej »

niedziela, 21 grudnia 2014

Mikołajkowe charytatywne spotkanie bloggerów urodowych w Warszawie

Zanim przejdę do tematu, chciałabym się z Wami czymś podzielić. Ostatni tydzień nie należał do najlepszych, ze względu na to, że przepełniony był stresem, złością, zmęczeniem, poczuciem niesprawiedliwości i wieloma uczuciami, które nie są przyjemne. Jednak wczorajszy dzień zaczarował cały ten czas w magiczne chwile. Dlaczego? Jestem narzeczoną. Tak, to brzmi zarazem dumnie, ale i dziwnie. Ta myśl sprawia, że jest mi ciepło na sercu. I mimo że jestem w związku od prawie 8 lat, ten dzień był zupełnie inny. Wyjątkowy, magiczny, tylko nasz.:) <3 <3 <3

Wracając do spotkania: odbyło się 7 grudnia 2014 r w warszawskiej restauracji PIONY I POZIOMY - w miejscu niezwykle klimatycznym i nietuzinkowym. Restauracja usytuowana jest niby przy ruchliwej ulicy, ale schowana w takim miejscu, że czasem można zapomnieć, że znajdujemy się w wielkiej, hałaśliwej, zabieganej Warszawie. Wystrój lokalu również zadziwia. Spójrzcie sami:



Jest awangardowo.:)

Początek spotkania należał do firmy KiA Candles - dwójki sympatycznych i kochających to, co robią, osób. Przedstawiono nam asortyment marki: świece Village Candle, Yankee Candle oraz Kringle Candle. Wszystko pachniało cudownie. Na pewno wiecie, że produkty te mogą pachnieć wszystkim - świeżym praniem, zimą, a także karmelowym popcornem.:)

Dowiedziałyśmy się, że Village Candle to nie podróbka Yankee. Polecam sobie poczytać historię obu marek. :)


ten już należy do mnie :)





Kolejnym gościem była przedstawicielka firmy Mary Kay, która opowiedziała nam idei marki. Podkreśliła, że Mary Kay nie dba o ilość reklam w prasie czy telewizji. Dla nich liczy się bezpośredni kontakt z klientem - przyjaźń z nim. Ich pomysł opiera się na tym, aby klientki rzeczywiście czuły potrzebę używania tych kosmetyków. Kosmetyki muszą być więc idealnie dopasowane, na co pozwala udział klienta w sesji. Pierwszy krok to część pielęgnacyjna: podczas niej konsultant dobiera kosmetyki do potrzeb klientki. Jeśli wybrane kosmetyki nie sprawdzą się, istnieje możliwość oddania ich nawet po użyciu. Podziękowaniem za zdecydowanie się na produkty tej marki jest zaproszenie na dwie kolejne sesje: mikodermabrazję oraz warsztaty makijażu dziennego.
Mnie osobiście ten pomysł kupił całym sobą. :) Może wkrótce zdecyduję się na taką sesję? :)



Nawiasem mówiąc: spójrzcie na nieskazitelną cerę pani Patrycji i piękny makijaż. :)

Ostatnim gościem była przemiła przedstawicielka marki Maroko Sklep. Pani Renata doskonale zna się na rzeczy. Opowiedziała nam o hitach marokańskiej pielęgnacji: olejach z czarnuszki i arganowym, bioaktywnym serum złożonym z samych olejów oraz o szamponie do włosów.

Była tak przekonująca, że już stałam się posiadaczką dwóch z tych produktów: oleju z czarnuszki, który chyba naprawdę działa cuda, ponieważ wielki ból gardła przeszedł mi po dwóch dniach, oraz bioaktywnego serum - mam nadzieję, że tutaj będzie podobnie - na razie nie używałam. :) Dodatkowo każda z nas otrzymała rabat wielokrotnego użytku do Maroko Sklepu - już wiem, gdzie będę zostawiała jakąś część swojej wypłaty. :)



Końcowym punktem programu była loteria fantowa, której celem była pomoc dzieciom chorym na serduszko.Wspomogłyśmy je kwotą 1430 zł - zaszalałyśmy. :)

Poniżej możecie zobaczyć firmy, które chciały dołączyć się do naszej akcji, oraz moje fanty. :)


sól podarowała mi Ania (Nuneczka) - to chyba za to, że odnalazłam ja zagubioną i doprowadziłam na spotkanie :D








Fanty idealnie do mnie trafione - chyba miałam dobry dzień! :) Powinnam wtedy puścić też totka. :) Już nie mogę doczekać się kolejnych takich przedsięwzięć. A wy miałyście okazję uczestniczyć w takich spotkaniach? :)

Pozdrawiam!
Czytaj dalej »

sobota, 13 grudnia 2014

Szaleństwo listopada - nowości w kosmetyczce

Tytuł postu może trochę mylić - to się na pewno wszystko nie zmieści w kosmetyczce! :)
Po raz kolejny przesadziłam. Usprawiedliwiałam się milion razy, że to za zły dzień, tamto prezent urodzinowy, jeszcze inna rzecz na pocieszenie.
Oglądając moje zdobycze na zdjęciach, jest mi trochę głupio, że dałam się tak omamić tymi wszystkimi kuszącymi promocjami.

I to nie jest kwestia tego, że żałuję. Po prostu czasem uświadamiam sobie, że za te wszystkie kosmetyki, mogłabym odłożyć na superwakacje w ciepłych krajach.:)

Ale dosyć ględzenia! Chcecie zobaczyć, co wpadło w moje ręce (szafki, szuflady, reklamówki, kosze:D) w listopadzie?:)

Let's go!

Po pierwsze skorzystałam z rossmanowskiej promocji. I to był strzał w dziesiątkę. Zaopatrzyłam się w dwa podkłady. Jeden z nich (Rimmel) już jest moim hitem. Idealnie kryje i trzyma się na mojej buzi. Obok możecie zobaczyć przywiezione przez Zuzię (już dawno) korektory Collection Lasting Perfection. Jasny odcień jest fenomenalny. Maskuje cienie pod oczami, nie wchodząc w załamania. Ostatni produkt ze zdjęcia to nowość od Lovely. Rozświetlacz już stał się mi bardzo bliski.:)


Następną grupą produktów, które znalazły się u mnie w tym miesiącu, były umilacze kąpielowe. Skusiła mnie ta urocza buteleczka bałwanka (Avon) oraz kształty mydełek (Oriflame). :)
Eliksir Planet Spa kupiłam po cenie dla konsultantek - ceny katalogowej chyba nie jest wart.



Zostając w kręgu Avonu - zamówiłam balsam perfumowany dla mamy oraz puder rozświetlający z wytłoczonymi gwiazdkami - tak, to one mnie skusiły. :)


Następnie w Kosmetykach z Ameryki zaopatrzyłam się w n-ty lakier do paznokci, odżywkę i wysuszacz oraz kilka maseczek




W promocyjnej cenie upolowałam urocze uniwersalne kremiki Tender Care Oriflame w różnych smakach. Pięknie zapakowane i naprawdę przydatne, szczególnie podczas popękanych ust czy wysuszonych skórek na twarzy.


Dalej możecie zobaczyć moje największe szaleństwo - dwa pudry prasowane i zestaw do pielęgnacji twarzy Clinique. Dodam, że puder z Estee Lauder już podbił moje serce.


Cudownie pachnące jabłuszko (Glazed Apple) The Body Shop również musiało się u mnie znaleźć.


Koleżanka poleciła mi również perfumy JFENZI pachnące równie intensywnie jak La vie est belle Lancome - i rzeczywiście zapach jest identyczny, a trwałość szokująca jak na 23 zł. :) a Obok widzicie kąpiel do stóp pięknie pachnącą orzeszkami. :)


 W końcu zdecydowałam się też na zachwalany szampon Pharmaceris oraz fantastyczne serum ujędrniające do ciała z pyłem opalizującym Ireny Eris (miałam już je). Na oba produkty miałam sporą zniżkę. :)


Ostatnie trzy zdjęcia to zestawy: listopadowy Shinybox, edycja specjalna The Beauty Touch oraz wanienka Ultrafiolet z Sephory (zapach  kremu Nivea :D, ale przyjemny).


Mam nadzieję, że wytrwaliście. :) Obiecuję, że ten haul był ostatnim w tym roku - nie zamierzam już nic kupować - takie mam postanowienie.

Pojawi się jeszcze tylko relacja ze spotkania w Warszawie - pokażę Wam wtedy moje fanty z charytatywnej loterii fantowej. :)

A jak Wasze zakupy w ostatnich dniach? Szalejecie?:)
Czytaj dalej »

środa, 26 listopada 2014

Pierwszy krem przeciwzmarszczkowy Lirene

Kolejna moja długa  nieobecność spowodowana jest lawiną niefortunnych zdarzeń - najpierw dopadła mnie grypa żołądkowa, teraz mam problemy z kręgosłupem i siedzę na 10-dniowym zwolnieniu.

Mam zatem zamiar nadrobić zaległości na blogu, nawet jeśli mój kręgosłup woła: POŁÓŻ SIĘ DO ŁÓŻKA! :)

Powiem szczerze, że nigdy nie kupowałam dla siebie kremów oznaczonych etykietą "przeciwzmarszczkowy". I pewnie długo nie miałabym kontaktu z tego typu produktami, ponieważ mam młodą skórę w dobrej kondycji. Nie mam większych problemów z jej pielęgnacją.

Sytuacja zmieniła się, kiedy wygrałam zestaw kosmetyków Lirene na blogu Subiektywna-Ja. Wśród wygranych znalazł się pierwszy krem przeciwzmarszczkowy Lirene 25+ CITY PROTECT




Sięgnęłam po niego przy pierwszej lepszej okazji i wiecie co?
 
Sprawdził się. 
 
Byłam zaskoczona, jak dobrze radził sobie z nawilżeniem mojej skóry. Nie tylko niwelował oznaki suchości i zmęczenia, lecz także doskonale radził sobie jako baza pod makijaż. Często jest tak,
że krem dobrze nawilża, ale robi mi z makijażu papkę - krem Lirene tego nie robił. Wręcz przeciwnie - utrzymywał makijaż w ryzach.:)

Poza tym okazał się bardzo wydajny - używałam go ponad dwa miesiące codziennie rano. Dodatkowo miał neutralny, nienachalny zapach. 

Nie wiem, jak to zabrzmi, ale też dobrze smakował. Czasem zdarza mi się zapomnieć i zaaplikować krem również na usta (często są baaardzo suche). Zauważyłam, że krem nie powodował chemicznego smaku w ustach, co np. zdarza się w przypadku jednego z moich ulubieńców z Dermedic - mam nadzieję, że wiecie, o co mi chodzi.:)


A teraz najważniejsze - mam wrażenie, że krem trochę wygładził moje zmarszczki mimiczne, które przecież wielkie nie były. Wydaje mi się, jakby naprężył moją skórę i sprawił, że stała się elastyczna i dobrze odżywiona.

Z chęcią sięgnę po kolejne opakowanie, tym bardziej, że cena produktu nie jest wygórowana - ok. 20 zł.

Pewnie nigdy bym na niego nie spojrzała, bo szata graficzna nie woła do mnie: weź mnie. Ale po raz kolejny przekonuje się, że pozory mylą. :)


Krem to twarzy to podstawa nie tylko pięknego makijażu, ale zdrowej, promiennej cery, dlatego nie można o nim zapominać. I co ważne, należy dostosowywać produkty do potrzeb naszej cery.:)

A jakich produktów do twarzy Wy używacie? Lubicie Lirene?:)
Czytaj dalej »

poniedziałek, 10 listopada 2014

Berry Stain Maybelline - czyli efekt żelowych paznokci

Moja nieobecność na blogu spowodowana jest różnymi czynnikami. Trudno czasem wszystko pogodzić, zmieścić wszystkie obowiązki w 24 godzinach. Co mnie absorbuje?

Po pierwsze - praca. Wyczerpująca, ale też dająca satysfakcję. Praca z dziećmi z jednej strony zabiera mnóstwo energii, z drugiej rodzi poczucie, że to, co robię, ma sens. Lubię widzieć uśmiech na twarzy dziecka, które przychodzi do mnie z piątką ze sprawdzianu, który jeszcze niedawno stanowił mur nie do przejścia.

Po drugie - studia podyplomowe. Myślałam, że po zdobyciu magistra nie pójdę od razu na kolejne studia. Myliłam się. Kolejny kierunek nie tylko daje mi  wiedzę, ale i niesamowicie cieszy. Po pięciu latach polonistyki dobrze jest oderwać się od jerów, palatalizacji i innych dziwnych zjawisk. :)

Po trzecie - wyjazd. Dziś w południe wróciłam z Sandomierza. Ja - wielka fanka ojca Mateusza (proszę się nie śmiać!). :) Dla mnie to zaczarowane miasto. Wypełnione ciszą i pięknymi kamieniczkami. Z chęcią wrócę tam w przyszłości.


Dlatego dziś coś lekkiego i chyba mój ulubiony produkt do recenzowania. Dzięki blogowaniu zdałam sobie sprawę, jaką jestem maniaczką lakierową. :) I nie tylko ze względu na pokaźną kolekcję emalii - ja po prostu uwielbiam malować paznokcie! :)


Pokażę Wam więc piękną fuksję Maybelline Super Stay. Lakier kupiłam na ślub Anny. 

Dlaczego?

Ma przepiękny, głęboki kolor. Kryje idealnie po dwóch warstwach. Pokryty Seche Vite'em wygląda jak żel. Błyszczy się w słońcu i zwraca na siebie uwagę. :)

Co do trwałości - też jest bardzo dobrze. 4-5 dni spokojnie wytrzyma (pod warunkiem, że nie zmywamy 3 godzin, jak ja ostatnio!:D). 
Jego aplikacja jest przyjemna ze względu na szeroki pędzelek. 
Konsystencja lakieru jest w sam raz. 
Produkt dobrze się nakłada, nie wylewa na skórki ani nie smuży. 
Jest ponadprzeciętnie napigmentowany, ale nie bardzo gęsty.

Co tu więcej mówić, oceńcie sami:
 
 







 
A na koniec coś, co mnie dziś nastraja - prezent od mojej siostry - cottonballsy. :) Cudo!
 
 

Jak Wam się podoba? :)
Czytaj dalej »

sobota, 25 października 2014

Odrobina luksusu na paznokciach

Tak!
Bardzo mi wstyd, że tak długo mnie tu nie było. Zaczęłam nową pracę i, wierzcie mi, chciałabym, żeby doba trwała z 30 godzin - może wtedy byłabym w stanie zrobić wszystko, co mam w planach.

Przedszkole absorbuje - nie tylko fizycznie, psychicznie też. Korepetycje po godzinach, trwające nawet do 20, wyczerpują mnie na tyle, że padam na łóżko ja małe dziecko.

Do tego dochodzą studia podyplomowe w weekendy.:)

Ale dziś w końcu się zebrałam i mam dla Was jeden z moich ostatnich manicure'ów. :) I choć tytuł postu sugerowałby jakieś markowe czy ekskluzywne produkty, w rzeczywistości tak nie jest.

Chodziło mi raczej o efekt, nie półprodukty.


Manicure wykonałam przy użyciu piasku Baltic Sand od Lovely (chyba nr 3 - nie mogę teraz znaleźć buteleczki) oraz lakieru Golden Rose Rich Color (

Oba lakiery dobrze ze mną współpracowały. Piasek trzymał się bardzo długo - krył znakomicie przy dwóch warstwach. Równie łatwo się zmywał, dlatego lubię po niego sięgać.
Co więcej, pięknie mienił się w słońcu - stąd to moje odniesienie do luksusu.

Golden Rose trochę wylewał mi się na skórki ze względu na swoją gęstą konsystencję. Jednak okiełznałam go i mogłam cieszyć się jego widokiem na paznokciach. Trudno ocenić mi jego trwałość, ponieważ jak zwykle wszystko utrwaliłam Seche Vite'm. Ale spokojnie 3-4 dni wytrzymał bez uszczerbku.

Nie wiem, czy widzicie to na zdjęciach, ale jego kolor był różny w zależności od światła czy kąta patrzenia. Czasem wydawał się biały, czasem błękitny. W rzeczywistości była to biel z drobinkami fioletu i błękitu - lakier dawał taki trochę metaliczny efekt.

Perfumy Avon dawały fantastyczne tło. Buteleczka mnie urzekła. Pięknie się prezentuje. :)


 
I choć nie jest to iście jesienny manicure, to dla mnie idealny na wyjścia. 

A Wy co obecnie nosicie na paznokciach?:)
Czytaj dalej »
Copyright © 2014 jest takie miejsce... , Blogger