piątek, 29 listopada 2013

Moja obsesja, czyli językowy noktowizor :)

Tytuł sugeruje, że dziś nie będzie kosmetycznie, choć nie ukrywam, że właśnie przeróżne blogi zainspirowały mnie do stworzenia takiego wpisu. :)

Jak już wiecie albo i nie - studiuję polonistykę. Każdy błąd językowy, nawet bardzo subtelny, widzę nawet w ciemności (stąd ten noktowizor:D). Inni nie zwracają na takie "bzdurki" uwagi, a ja czytam i przeżywam. Od najmłodszych lat miałam z tym "problem". Podczas oglądania zeszytów z podstawówki po wielu latach, poprawiałam jakieś byczki. Wiem, dziwne. Bardzo dziwne.

Ale dziś wychodzę do Was z postem, który w jakiś sposób może ułatwić pisanie. Wiem, że nie każdy przechodzi w życiu takie szkolenie z kultury języka jak ja po polonistyce, dlatego też przedstawiam Wam spis podstawowych, kardynalnych błędów, które spotykam nie tylko na blogach, lecz także ogólnie w sieci. Ten post nie ma na celu nikogo ośmieszyć, bo każdy jest fachowcem w swojej dziedzinie przecież. Ma on jedynie pokazać, jak jest poprawnie. :) Lubię, gdy recenzja jest nie tylko rzetelna, lecz także pisana pięknym językiem. :)

Kolorem czerwonym oraz gwiazdką oznaczam BŁĄD, natomiast zielonym formę POPRAWNĄ.



Zaczynamy... :)

POPEŁNIAMY BŁĘDY, GDY PISZEMY:

1. odnośnie czegoś zamiast odnośnie do czegoś.
Niestety połączenie *odnośnie czegoś jest kalką z języka rosyjskiego i jest błędem.

2. w przeciągu zamiast w ciągu. W przeciągu możemy się przeziębić, natomiast w ciągu jakiegoś czasu coś zrobić.

3. mimo, że zamiast mimo że - w tego typu konstrukcjach przecinek stawiamy przed mimo, ponieważ mimo że stanowi pewną całość, np. Kupiłam nowe kosmetyki, mimo że mam pełno niezużytych opakowań. :) O, tak, to prawda. :)

4. na prawdę zamiast naprawdę.

5. napewno zamiast na pewno.

6. wogóle zamiast w ogóle

7. wziąść zamiast wziąć (tak, tak, spotykam się z tym w tekście pisanym:D).

8. 29 listopad zamiast 29 listopada - mamy jeden listopad, a nie piętnaście, dlatego mówimy, że dziś jest 29 (dzień) listopada.

9. Dwutysięczny dwunasty rok zamiast dwa tysiące dwunasty.

10. mogli by, przyszli by, zrobili by (ogólnie czasownik w formie osobowej z cząstką by) zamiast mogliby, przyszliby, zrobiliby.

11. mam kilka tuszy zamiast tuszów.

12. bronzer czy brązer ? - pisownię bronzer przejęliśmy z angielskiego. W języku polskim istnieje słowo brązowy, a więc to, co nas brązuje, to brązer. :D Skoro mamy więc naszą, spolszczoną formę, może warto byłoby korzystać z niej?:) Choć to nie znaczy, że bronzer jest niepoprawny (doszłam do takiego wniosku po burzliwych dyskusjach :D)

13. mega promocja zamiast megapromocja - przedrostki mega-, pseudo-, super-, eko-, arcy- itp. piszemy łącznie z rzeczownikiem, który opisujemy tą cząstką.


Wiadomo, że błędów jest dużo więcej, ale te, które wypisałam, są, według mnie, jednymi z najczęstszych. Mam nadzieję, że ten mój trochę snobistyczny post pomoże Wam (choć przypuszczam, że Wy to wszystko wiecie:D) w pisaniu własnych tekstów. :)


PS Jutro wybieram się na Igraszki Kosmetyczne, więc wkrótce możecie spodziewać się relacji ze spotkania. :)

Pozdrawiam!
Czytaj dalej »

wtorek, 26 listopada 2013

Trochę lata w mroźne dni - delikatny płyn micelarny Tołpa


Dziś chciałam Wam opowiedzieć o zapowiadanym wcześniej delikatnym płynie micelarnym z Tołpy. Obecnie jest moim ulubieńcem.
Otrzymałam go (za sprawą Marzeny) na spotkaniu bloggerek w Kazimierzu Dolnym. 
Serce mi się radowało, bo Tołpa jest jedną z moich ulubionych firm.

Cenię ją, po pierwsze, za to, że jej produkty dobrze dbają o cerę wrażliwą.

Po drugie, produkty, jakie firma oferuje, są na tyle fantastyczne, że etykiety kosmetyków nie zawierają miliona zbędnych zachwalaczy typu: 8 w 1, 16 w 1 (co zresztą jest błędem językowym) czy „twarz sama się myje”.

Etykiety przekazują nam niezbędne informacje, urocze porady i mają przyjemną dla oka grafikę.


To tyle wstępu.:)





Delikatny płyn micelarny wchodzi w skład serii botanic białe kwiaty. Skierowany jest do osób o każdym rodzaju cery, a także o cerze wrażliwej. Produkt jest hipoalergiczny.


Zawiera botaniczne składniki: różę stulistną, jaśmin oraz stokrotkę
Wyposażony został także w torf tołpa, czyli podstawowy składnik kosmetyków Tołpy, który wzmacnia odporność, przyspiesza regenerację i poprawia kondycję skóry. To kopalnia składników poprawiających funkcjonowanie skóry. Wspomaga układ immunologiczny, chroniąc skórę przed czynnikami zewnętrznymi, ale i wewnętrznymi. Bo to dzięki sprawnej odporności skóra lepiej radzi sobie z wrogiem.
 
Torf tołpa to całe mnóstwo związków organicznych takich jak fulwokwasy, fenolokwasy, aminokwasy, cukry czy peptydy, po to by regenerować, wzmacniać, chronić i pielęgnować. Każdy z nich wpływa na poprawę kondycji skóry w inny sposób. Na przykład fenolokwasy wzmacniają układ immunologiczny skóry, fulwokwasy to świetne przeciwutleniacze, a aminokwasy uszczelniają NMF (naturalny czynnik nawilżający skóry), poprawiając tym samym poziom nawilżenia naskórka.  
 
Torf tołpa to również dobre źródło minerałów. W swojej masie zawiera cały szereg makro- i mikroelementów, od cynku, magnezu, czy potasu zaczynając, na manganie, selenie i sodzie kończąc. Każdy z nich działa w szczególny, określony sposób, ale w grupie uzupełniają gospodarkę mineralną skóry, wpływając korzystnie na różne procesy metaboliczne zachodzące w skórze.  

Torf tołpa to również bardzo dobry antyoksydant – broń w walce z podstępnymi wolnymi rodnikami, uszkadzającymi naturalne. Wszystko po to, by kompleksowo zadbać o jej kondycję (źródło)



Moja opinia:


Opakowanie: płyn zamknięty jest w plastikowej buteleczce o pojemności 200 ml, zamykanej na klik. Niestety mój egzemplarz ma małą wadę: podczas klikania, podnoszę ciśnienie w butelce i sączy mi się z niej piana. Ale wybaczam, bo płyn działa cuda. :)


Działanie: Płyn doskonale oczyszcza moją skórę z makijażu, pozostawia ją gładką, nawilżoną i aksamitną w dotyku. Pozostawia uczucie skóry niemowlaczka (przynajmniej u mnie). Ponadto relaksuje mnie i koi podrażnioną skórę. Gdy tylko czuję, że moja skóra potrzebuje pomocy, sięgam po ten płyn, bo ratunek przychodzi natychmiast. Przywraca komfort zmęczonej i zestresowanej skórze. Zostawia miły zapach, nie powoduje uczucia ściągnięcia. Nie szczypie w oczy. 
Nie zawiera PEG-ów, barwników, parabenów oraz silikonów. Moja skóra to czuje.. 


Zapach: jest obłędny! Delikatny i przyjemny dla nosa.


Wydajność: płyn jest bardzo wydajny dla mnie – nosicielki niezbyt wymyślnych, raczej delikatnych makijaży. Używam go od 9 listopada, a butelka nadal jest ciężka (jakby pełna). Nie wiem, jak zużywałby się przy częstym ciężkim makijażu oczu.


Cena: 21, 99 zł


Czy go kupię? Tak! Jest naprawdę fenomenalny. Tak jak i większość produktów Tołpy.

Uwielbiam również urocze porady z etykiety:

wyobraź sobie trzy białe kwiaty. Ich delikatne płatki zrywane o świcie. A później jak przyłożone do skóry nadają jej gładkość. Poczuj ich zapach. Możesz nawet ulec ich działaniu, nie krępuj się...

Nie krępuję się, używam i czuję się jak na łące pełnej kwiatów w piękny letni, słoneczny poranek.. :)



 Lubicie Tołpę? Macie swoich ulubieńców w pielęgnacji twarzy?:)
_________________________________________________________________________________

Ps.
Przyznam, że ostatnio mam coraz mniej czasu na pisanie. Cały tydzień zajęty korepetycjami i wciąż dochodzą nowe. 


Nie potrafię odmawiać – przecież kiedy ktoś pragnie się uczyć, muszę w tym pomóc.:)

Planowałam zrobić osobny post z rossmannowymi nowościami, ale blogosfera aż huczy od tego typu postów. Już nawet powinien powstać tag – 40% w Rossmannie.:)

Oczywiście kupiłam kilka rzeczy – lakiery do paznokci oraz tusze z Wibo i Lovely, bo w sieci nie kupię produktów tych firm. 
Miałam ochotę też na podkład czy pomadki, ale po przeliczeniu wyszło, że na ezebrze czy Kosmetykach z Ameryki kupię te produkty taniej lub w podobnej cenie. A że nie potrzebuję tego na prędko, odpuściłam.

Odwiedziłam również Hebe… i tam przepadłam.. Dorwałam cudowny puder rozświetlający Catrice z limitowanej edycji w uroczym pudełeczku, zestaw: tusz oraz eyeliner Bourjois, a także naklejki-ćwieki na paznokcie Misslyn... Ale o tym wkrótce.. :)
Czytaj dalej »

sobota, 23 listopada 2013

Gdzie jest mój szofer? o pewnym Essiaku.

Wiem, że pogoda za oknem, ogólne samopoczucie i późnojesienna chandra nie lubią raczej takich odcieni. Kolor ten towarzyszył mi w trakcie słonecznych dni pod koniec września. Dziś raczej wolę stonowane, ciemne kolory. Do pastelowych wracam wiosną. :)

Przedstawiam Wam typowo letnią odsłonę lakieru Essie o uroczej nazwie where's my chauffeur?.


Trochę zastanawiałam się nad znaczeniem i związkiem nazwy z lakierem. Na pierwszy rzut oka tego nie widać. Ale chyba to rozgryzłam. :)

Wydaje mi się, że chodzi o jakość - żeby wszystko było ładne i nie odpryskiwało potrzebujemy szofera! :) Który będzie za nas wiele robił... :) Tak, tak, lakier nie grzeszy idealną trwałością, ale i tak bardzo go lubię.:)

Kilka uwag technicznych:

Aplikacja: lakier posiada wygodny, dosyć szeroki pędzelek, którym łatwo się maluje.

Konsystencja: w sam raz, nie za gęsta, nie za rzadka. Nie ma problemu z "przelewaniem" się lakieru (mam nadzieję, że wiecie, o czym mówię :D).

Cena: ta sklepowa, drogeryjna mnie odstrasza - nie zapłaciłabym 35 zł za lakier. Na szczęście swój egzemplarz kupiłam w promocyjnej cenie na ezebra.pl za całe 9,99 zł. :)

Trwałość: wspominałam już wyżej, że nie powala na kolana, choć nie jest najgorzej. Trzyma się 2-3 dni, ale to może zależy też od położonego topu. Następnej aplikacji spróbuję z innym utwardzaczem i zrobię aktualizację postu. :)

Pokrycie: myślę, że dwie warstwy wystarczą, choć w niektórych miejscach miałam lekkie prześwity.

Pojemność: 13,5 ml

Cechy dodatkowe: nie gęstnieje, łatwo się zmywa, ma uroczy kolor. :)

Czy kupię ponownie? Oczywiście, mam ochotę na kolejne Essiaki. :)

światło dzienne


w słońcu...
ach, jak ja tęsknię za słońcem.. :)

<3

A wy jakie lakiery Essie lubicie? Chętnie kupiłabym nowe sztuki i szukam inspiracji. :)

Czytaj dalej »

czwartek, 21 listopada 2013

Shinybox rozpieszcza... kilka słów o listopadowym boxie

Wczoraj z niecierpliwością czekałam na kuriera. Zawsze pojawiał się przed południem.
Tym razem było inaczej. Zdenerwowana zwątpiłam już, że pudełko trafi w moje ręce tego dnia.
Odpuściłam sobie oczekiwanie, bo też ile można?
W końcu, około 18.00, kurier raczył zapukać do moich drzwi.
Niestety wcześniej nie zadzwonił, że przyjedzie, więc jeszcze chwilę i by mnie tam nie zastał.
Nie był zbyt szarmancki.
Gdy zobaczyłam swoje pudełko, nie byłam zachwycona. Było zgniecione i zniszczone. Szkoda, bo te pudełka służą mi jako organizacja mojej szuflady.
Tym razem - pudełko limitowane, sygnowane przez DeeZee mi nie posłuży..
Dzięki, kurierze, że tak zadbałeś o moją paczkę!
W tych wszystkich okolicznościach nie miałam ochoty już nawet oglądać, co tam mam. Tym bardziej, że przez cały dzień ślęczenia pod oknem i wypatrywania paczki zdążyłam już zapoznać się z zawartością, która zresztą bardzo przypadła mi do gustu.
No, cóż, ale focha strzeliłam. :)

Na szczęście moja niechęć nie trwała długo, bo, gdy zajrzałam głębiej do paczki, ujrzałam drugie pudełko! :) Jaka była moja radość! Kosmetyków nigdy za wiele przecież!
Wybaczyłam kurierowi - i to, że kazał mi tyle czekać, i to, że zgniótł moje pudełeczko, i że był chamem..:)

Czym prędzej otworzyłam drugi box i moim oczom ukazał się zestaw subtelny, który był rozlosowywany wśród wszystkich, którzy zamówili listopadowe pudełko. Idealnie dopasowany do moich potrzeb.
Och, moje urodziny trwają chyba cały listopad... :)

Bez zbędnego (dodatkowego) gadania przechodzę do prezentacji pudełek.

Listopadowe pudełko jest dobrze skomponowane. Znajdziemy w nim zarówno kosmetyki do pielęgnacji, jak i do makijażu.W tym miesiącu jest wyjątkowe, ponieważ złożone z produktów wybranych przez DeeZee, dlatego też możemy w nim znaleźć m.in. naklejkę DeeZeeholiczka oraz zniżkę do sklepu internetowego. Poza tym box zawiera 5 pełnowymiarowych produktów (subskrybentki otrzymały 6).



W pudełku znajdziemy:
- puder ryżowy Mariza;
- maskę do twarzy ze 100%-owym olejem winogronowym BingoSpa (niestety ma parabeny w składzie);
- lakier do paznokci La Rosa (mój odcień jest taki gołębi);
- ujędrniający balsam AA (ale wiem, że były różne warianty tego produktu, zdarzały się też żele, balsamy innej firmy);
- cudowny cień mineralny La Rosa (mnie trafił się piękny, fioletowy, połyskujący odcień);
- próbki szamponu i kremu oraz pełnowymiarowa maseczka FlosLek w prezencie.




Dodatkowo otrzymałam 15%-ową zniżkę w sklepie internetowym DeeZee.


Jak wspominałam wyżej, dostałam jeszcze jedno wspaniałe pudełko jako jedna z 50 osób.
Box nazwany został zestawem subtelnym. Nie wiem, dlaczego. :)
Znalazłam w nim fantastyczne produkty, m.in. minerały Annabelle, które bardzo chciałam wypróbować, bo mam w planach kupno podkładu. :) Produkty Dermedic uwielbiam, więc jak dla mnie strzał w dziesiątkę. Lakiery to moje drugie życie, więc kolejnym nie pogardzę.:)
Pudełko zamyka natomiast płynna pomadka Delia o pięknym zapachu i iście jesiennym odcieniu.




Listopadowe szaleństwo Shinybox podbiło moje serce. Sprawiło, że chcę więcej, więcej i więcej...:)

Niżej możecie zobaczyć wszystko razem.:) Będę miała tego testowania. :)
A jutro -40% w Rossmannie - zwariuję. :)

listopadowe pudełko

zestaw subtelny

Dajcie znać, jak Wam podoba się listopadowy Shinybox.

Pozdrawiam! :)
Czytaj dalej »

wtorek, 19 listopada 2013

Ulubieńcy jesieni cz. 1

Dzisiaj chciałabym Wam przedstawić pierwszą porcję moich ulubionych kosmetyków tej jesieni. Wpis ten jest również zapowiedzią zbliżających się recenzji tych produktów.

Na razie króciutko przedstawię Wam każdego z nich oraz powiem, co mnie urzekło w danym kosmetyku najbardziej.

Pierwszym i zarazem nieodłącznym elementem mojej kosmetyczki jest shimmer Shining Star od Famous. Pokazywałam Wam go już we wcześniejszym poście na zdjęciach. Dziś muszę powiedzieć, dlaczego jest dla mnie tak istotny. Wspaniale rozświetla twarz, nadaje jej piękny rumieniec. Przypomina słynny shimmer Bobbi Brown. Ma niezłą pigmentację i dobrą cenę (około 35 zł). Dzięki niemu twarz wygląda promiennie i.. uroczo. :)



 Kolejnym moim ulubieńcem jest peeling mocny Ziaja. Nie będę zdradzać wielu szczegółów, ale był dla mnie wielkim zaskoczeniem. Na plus oczywiście! Szkoda, że nigdzie nie mogę dostać go stacjonarnie. Może Wy wiecie, gdzie?



Następnym kosmetykiem, który zyskał moje uznanie jest płyn micelarny Białe kwiaty Tołpy z serii Botanic, który otrzymałam na spotkaniu w Kazimierzu Dolnym. Wiem, że używam go krótko, ale to jest miłość od pierwszego użycia! Pięknie pachnie, zostawia moją skórę jedwabistą i delikatną jak u niemowlaczka. Na pewno będzie to długi i owocny związek. :)



 Również kazimierzowskim łupem jest lakier do paznokci Paese w kolorze kawy z mlekiem (nr 120). Czy ja już mówiłam, że kocham tę firmę? ;) Padł mój rekord w noszeniu jednego koloru. Tydzień bez szwanku. To jest coś! :)





 Nigdy nie wierzyłam, że korektor w płynie działa. Naprawdę. Sądziłam, że to zbędne w moim wypadku, bo wielkich cieni pod oczami nie mam, ale po obejrzeniu filmu Maxineczki o makijażu na pół twarzy zapragnęłam mieć swój egzemplarz. Padło zupełnie przypadkiem na korektor NYC w kolorze light (za całe 3,49 zł). Nie żałuję! Jest fajny, choć trochę wysusza. Ale za taką cenę wybaczam. No i robi spektakularne rzeczy pod moimi oczami. :) W planach mam korektor Collection 2000.





Na uwagę zasługuje także towarzyszący mi już od początku września peeling Tutti Frutti o zapachu brzoskwinki i mango. Nie używałam jeszcze lepszego do mojej skóry peelingu. Nie tylko obłędnie pachnie, lecz także nawilża. Jestem tuttifruttomaniaczką! :)



Poniższe produkty to moje dosyć nowe nabytki (dziękuję, A.<3), ale już skradły moje serce.  
Pędzli Hakuro nie muszę Wam przedstawiać. Są cudowne. Namiętnie używam H50s do podkładu oraz H24 do różu i konturowania. Na swoje pierwsze użycie czekają pędzelki do cieni. Wkrótce przyjdzie na nie pora. :)


Ostatnim moim ulubieńcem jest własnoręcznie robiony balsam do ust z woskiem pszczelim i chyba trawą cytrynową (nie pamiętam dokładnie, ale się upewnię). Pięknie pachnie, zmiękcza i nawilża usta, i... smakuje. Jest super na nadchodzące (trwające też) chłody. :) Poza tym ważny jest jeszcze ze względu na to, że dostałam go od E. (któremu zależy, abym nie wkładała w siebie tyle chemii, która w kosmetykach występuje:D).


Część pierwszą ulubieńców kończę. Wkrótce przybędę z nową, bo mam tych lubisiów trochę w zanadrzu.

A teraz pytanie do Was: czy któryś produkt wzbudził Wasze zainteresowanie? Jaka recenzja powinna pojawić się pierwsza? :) Pomożecie mi wybrać? :)

Buziaki. :*
Czytaj dalej »

niedziela, 17 listopada 2013

Bajka na dobranoc - spotkanie bloggerek kosmetycznych

Opowiem Wam dziś bajkę (tak, to zdecydowanie była bajka!) o tym, jak poznałam wiele wspaniałych, mądrych i jedynych w swoim rodzaju dziewczyn... :) i o tym, jak spędziłam długi, listopadowy weekend.

przepustka do świata magii i piękna... :)

Niedawno, niedawno temu... w nieodległej galaktyce, całkiem blisko... w malowniczym, zabytkowym, spokojnym i cichym Kazimierzu Dolnym, w klimatycznej restauracji U Fryzjera (legenda głosi, że właściciel może być żydowskim fryzjerem:D) odbyło się magiczne spotkanie, na które zjechały się czarodziejki z pobliskich okolic. Spotkanie miało główny cel: dziewczęta chciały podzielić się tajnymi miksturami, przepisami, które sprawiają, że każda kobieta czuje się piękna.. więcej - jest piękna.
W spotkaniu uczestniczyło 15 fantastycznych kobiet:


  1. Marzena - wspaniała organizatorka
  2. Monika
  3. Ja - Natalia
  4. Aga   
  5. Karolina 
  6. Sylwia
  7. Wiola
  8. Ania
  9. Paulina
  10. Agnieszka
  11. Monika
  12. Żaneta
  13. Ola
  14. Asia
  15. Bożena
Całe tajne zgromadzenie rozpoczęło się od wspaniałego wystąpienia wesołej i przesympatycznej pani Martyny, która przedstawiła nam cudowności, jakie oferuje firma Softer.
Dzięki niej odkryłam bardzo dobre jakościowo produkty w niskiej cenie. Zakochałam się od pierwszego wejrzenia, powąchania, dotknięcia..
Za sprawą pani Martyny, która przywiozła masę kosmetyków, mogłyśmy przyjrzeć się z bliska temu, co firma ma w ofercie. Rozmowom, zachwytom nie było końca.
Czas leciał, a my, niczym dotknięte magiczną różdżką, nie czułyśmy upływającego czasu...
Przyszła też chwila na dodanie sobie sił. Pyszne jedzenie, cudowny klimat.
Choć przyznam szczerze, że mi siłę dawały te kolorowe cudeńka, które pani Martyna wyjmowała z pudełka. :)

Następnym gościem spotkania była pani Dagna, reprezentująca firmę Soraya. Również przedstawiła nam nowości firmy, które spodobały się mojej części mózgu odpowiedzialnej za zakupoholizm. Już mam w planach kupić ten cudowny krem BB i peeling z kawałkami orzecha. :) Co z tego, że tego typu produktów mam pełno. :)

Po pogaduchach i wspaniałych prezentacjach przyszedł czas na magiczną chwilę. Wspaniała wróżka Marzenka wraz z Moniką (babeczkową dziewczyną [naprawdę babeczki były mniammm;p]) rozdawały nam rewelacyjne miksturki, płyny i czarodziejskie preparaty, które radowały każdą z nas.

Oczywiście to wszystko za sprawą kilkunastu firm kosmetycznych, które chciały podzielić się z nami tym pięknem zawartym w tych buteleczkach, słoikach, pudełkach. Dziękuję więc bardzo, bardzo:

1. RevitaLash
2. Original Source
3. CeCe of Sweden
4. Joanna
5. Bath&Body Works
6. Lemax
7. Etno Bazar
8. BioGarden
9. Eveline
10. Paese
11. Avetpharma
12. Lagenko
13. Softer
14. LaciBios Femina
15. Biocosmetics
16. Cosmetic Service
17. Dermedic
18. Verona
19. Soraya
20. Tołpa

Co znalazłyśmy w paczkach od firm? Same wspaniałości. Podzielę się z Wami tą tajemnicą. Spójrzcie...

Tołpa


Soraya


RevitaLash


Dermedic

  
BioGarden, AvetPharma


 Verona


 Softer


Eveline


Lagenko


CeCe of Sweden


Joanna


Bath&Body Works


LasiBios Femina


Original Source


Etno Bazar, Lemax, Biocosmetics, Cosmetic Service


Paese
 



Te paczki sprawiły, że musiałam zaopatrzyć się w nową szafkę. :)



i z widoczną zawartością (95% to produkty od sponsorów)




Podsumowując, muszę stwierdzić, że spotkanie było fantastycznym przeżyciem. Dzięki tym kremom, balsamom, peelingom itp. będziemy żyć dłuuuugo, pięknie i na pewno szczęśliwie... :)

Jeszcze raz dziękuję Marzenie, że dała mi możliwość uczestniczenia w tak wspaniałym spotkaniu!

Pozdrawiam. :)
Czytaj dalej »

piątek, 15 listopada 2013

Kallos - cudotwórca dla moich włosów

Moje włosy przysparzają mi wielu problemów.
Są za długie (wszędzie ich pełno), za szybko rosną (po 3 tygodniach widać odrosty) i łatwo się plączą.
Do tego dochodzi jeszcze ich przesuszenie i lekkie podniszczenie.
Kilkuletnie, codzienne ich prostowanie odzywa się i łamie mi serce (włosy już złamało).

Szukam więc czegoś, co pomoże mi odbudować strukturę włosów oraz sprawi, że nie będę miała zakwasów w rękach po kolejnym, półgodzinnym rozczesywaniu.

Początkowo myślałam, żeby sprawę załatwić Tangle Teezerem, bo podobno działa cuda. Ale szczotką włosów nie naprawię. Jedyne, co mogłabym zdziałać za pomocą Tangle Teezera: nie zniszczyć ich do końca.
I choć Tangle Teezer nadal mam w planach kupić, postanowiłam moje kudełki trochę podratować. Najpierw rzuciłam w kąt prostownicę. Przyszedł czas na wizytę w drogerii.. :)

A że jestem wzrokowcem i wszelkie kolory działają na mnie pozytywnie, postanowiłam zaopatrzyć się w produkt do włosów, który po prostu ładnie wyglądał.



I tak w moje ręce wpadła keratynowa maska Kallos. Spotkałam ją kilka miesięcy temu w Hebe. Nigdy wcześniej o niej nie słyszałam, nie czytałam. Myślę sobie: eksperyment.

Po pierwszym użyciu, przepadłam. <3

Dlaczego?:)

Po pierwsze, uwiodło mnie jej działanie. Trzymam maskę na włosach ok. 10 minut pod ręcznikiem i efekty są wspaniałe. Włosy są gładkie, delikatne i pachnące.  
Rozczesują się bez żadnych problemów.
Poza tym produkt nie obciąża moich włosów (ale nie stosuję go przy skórze głowy), sprawia, że wyglądają na zdrowsze, ba, są zdrowsze. :)

Po drugie, cena maski jest śmiesznie niska - ok. 10-12 zł.

Pojemność w pełni mnie zadowala, ponieważ to aż 1 kg cudu w pudełku. :)
Nigdy nie zapomnę, jak biegłam po całej Warszawie z dwiema maskami w torbie i myślałam, że mi ręka odpadnie. :)

Podoba mi się również opakowanie: to zakręcane pudełko, z którego możemy wydobyć dowolną ilość kosmetyku: za pomocą szpatułki bądź po prostu palcami.






Maska jest niesamowicie wydajna: używam, używam, a jej nie ubywa. :)

Konsystencja również zasługuje na uznanie: jest w sam raz. Nie za rzadka, nie za gęsta.

Polecam ją każdemu, ponieważ moim splątanym włosom przynosi ulgę i ukojenie, a moje ręce ratuje przed zakwasami. :)


Znacie tę maskę? Macie jakieś ulubione produkty do włosów? :)
Czytaj dalej »

środa, 13 listopada 2013

Me & My Ice Cream od Essence, czyli rzecz o kolorowych kuleczkach.

Kulek tych, przypuszczam, mało kto nie zna.
Widziałam je na wielu blogach, a ze sklepów zniknęły bardzo szybko.

Dlaczego?

Po pierwsze, uroczo wyglądają.
Po drugie, przyjemnie pachną.
Po trzecie, mają za zadanie rozświetlić skórę.
Po czwarte, ich cena nie skrzywdzi naszego portfela (ok. 13 zł).



Krążą różne opinie na temat tego produktu. Jedni sądzą, że kulki są dobre, tylko potrzebują odpowiedniego pędzla do aplikacji, inni uważają, że "prawie nic nie robią".

Jakie jest moje zdanie?

Przepiękne, kolorowe, pastelowe piłeczki zamknięte są w przezroczystym, plastikowym pudełku z nakrętką w cukierkowym kolorze. Szata graficzna jest naprawdę bardzo dziewczęca i słodka, ale nie przesłodzona.

Kuleczki są w różnych kolorach: żółtym, miętowym, łososiowym i różowym.

Zawartość pojemniczka mieści 14 gramów meteorytków.

Jakie jest działanie produktu?

Mam mały problem, aby to sprecyzować.

Jeśli chodzi o twarz:

Rozświetlenie bardzo ciężko uzyskać miękkim pędzlem (przynajmniej ja nic nie widziałam).

Zupełnie inaczej jest w przypadku, gdy do aplikacji użyję dołączonej do produktu gąbeczki lub palców. Kuleczki pięknie, ale delikatnie połyskują, lekko rozświetlając twarz.
Są tak delikatne, że można spokojnie użyć ich nawet na całą twarz.

Jak na taką cenę, naprawdę dobrze sobie radzą, choć nie jest to rozświetlenie takie, jak, powiedzmy, u Mary Lou.

W planach mam kupienie rozświetlających kuleczek innej firmy, więc będę miała porównanie, bo tak naprawdę Essence to mój pierwszy rozświetlacz w kulkach. Ogólnie wolę prasowańce. :)

Ponadto producent zapewnia, że dobrze sprawdzą się w celu rozświetlenia ciała. I ma rację.:)
Bardzo podoba mi się efekt rozświetlenia na dekolcie. :) Jest piękny!. :)

I chyba wolę uzywać tych kuleczek w takim celu.;)



Miałyście z nim do czynienia? Znacie, lubicie?
A może polecicie mi jakieś inne fajne kulki rozświetlające?
Czytaj dalej »

poniedziałek, 11 listopada 2013

Wrócimy tu jeszcze...

Po magicznym weekendzie w Kazimierzu Dolnym nadszedł czas, aby powrócić do rzeczywistości... Niestety. Nie mogę jeszcze w to uwierzyć. Cztery dni minęły tak szybko, bo baardzo dużo się działo.

Wycieczka do Kazimierza miała swój cel - po pierwsze z okazji moich urodzin mieliśmy zrelaksować się gdzieś poza domem, po drugie... no właśnie.. ale o tym za chwilę...:)

Naszą podróż rozpoczęliśmy w piątek. Gdy dotarliśmy do Kazimierza wieczorową porą, byliśmy oczarowani. Cisza, spokój, piękne kamieniczki. Idealne miejsce na wypoczynek.

piękne ciasteczka w piekarni Sarzyńskich




Zatrzymaliśmy się w przytulnym, dobrze usytuowanym (niecałe 10 minut spacerkiem na rynek) pensjonacie Rusałka. Miejsce polecam każdemu - jest tanio i przyjemnie. :) Dzięki WiFi i prezentowi od E. miałam kontakt ze światem. :)



Sobota była punktem kulminacyjnym wyjazdu...

Miałam możliwość uczestniczenia (dzięki cudownej Marzenie) w spotkaniu bloggerek kosmetycznych

Było naprawdę rewelacyjnie. Spotkałam 15 wspaniałych dziewczyn, które na pewno łączyło jedno: miłość do kosmetyków (ale dokładniejsza relacja ze spotkania pojawi się wkrótce).:D

prezentacja produktów Softer

Softer


Zostałyśmy tak hojnie obdarowane, że te zakwasy w rękach mam chyba od noszenia prezentów.
Marzena spisała się na medal (jeszcze raz: dziękuję!!! :*).

15 wspaniałych (w tym niewidoczna na zdjęciu wspaniała fotografka Monika) :)

Reszta pobytu w Kazimierzu minęła nam (mi i mojemu E.) na wspólnym odpoczywaniu i leniuchowaniu. Zwiedziliśmy zakątki tej malowniczej miejscowości, zaopatrzyliśmy się w kilka pamiątek - w tym w ręcznie robione mydełka Pour L'amour oraz balsam do ust na bazie wosku pszczelego (wszystko cudownie pachnące).


Czas minął tak szybko, że nie zdążyłam się obejrzeć, a już siedzę w swoim pokoju...
Jednak powrót do domu umilili mi moja siostra Aga i jej mąż pięknym prezentem urodzinowym - pędzlami Hakuro i sesją zdjęciową. Prezent-marzenie.:)

Wyjazd w lubelskie zacisze dodał mi sił i sprawił, że poznałam wiele wyjątkowych osób.

wiatr nie sprzyjał moim włosom :)

<3

:)
 Na myśl o tym cudownym wyjeździe przychodzi mi tylko jedno...


Pozdrawiam!

Ps. Już wkrótce więcej o samym spotkaniu. :)
Czytaj dalej »
Copyright © 2014 jest takie miejsce... , Blogger