... miało nie wiać w oczy nam i ociekać szczęściem. Miało być sto lat, sto lat...
Długo mnie nie było. Dużo się zmieniło - i wokół mnie i w mojej głowie. Siadałam do komputera, wlepiałam oczy w monitor i czułam pustkę. Zupełną pustkę. I nie dlatego, że nie miałam o czym pisać.
Czułam (a może lepszym słowem byłoby nie czułam), jakby ktoś odebrał mi wrażliwość, jakiekolwiek odczucia. Byłam pogrążona w apatii. Zresztą może wciąż jestem?
Ostatnie dni, tygodnie zupełnie pomieszały mi w głowie. Smutek przeplatał się ze radością, tragedia ze szczęściem. Nadzieja, wiara zupełnie straciły dla mnie wartość.
Dlaczego?
W zeszłym tygodniu odszedł mój kolega. Ot tak. Nie zdążył się pożegnać. Nie dopił herbaty. Ciuchy rzucone gdzieś w kąt zapewne wciąż czekają na następny dzień, telefon wciąż czeka na odczytanie wiadomości, my wciąż czekamy aż On wróci. Ale nie wraca. Nie wracał też przez ostatnie dwa tygodnie, gdy z nadzieją i strachem staliśmy w szpitalnej sali, wsłuchując się w rytm bijącego serca, wpatrując się w ruchy klatki piersiowej napędzanej respiratorem. Nie wracał, gdy mówiliśmy i prosiliśmy, aby walczył. Nie wracał, ale na pewno słyszał, czuł, gdy dotykaliśmy jego dłoni.
Nie wrócił, choć miał dopiero 24 lata.
Wszystko działo się bardzo szybko - wylew krwi do mózgu, operacja, śpiączka. On wiedział, co się dzieje, bo przecież to był już drugi raz.
Dlaczego?
W takich chwilach wątpię w cokolwiek, co jest nade mną. Wątpię, czy cały światopogląd wpajany przez lata nie jest mrzonką, urojeniem. I nie dlatego, że cierpię po śmierci kolegi. Po prostu wszystko zaczyna się rozpadać. Nic do siebie nie pasuje. Miłosierdzie przeplata się ze złem, ułudą, korupcją, nawet i przestępstwami.
I nie chodzi mi nawet o poczucie niesprawiedliwości, że to właśnie On umarł. Dla mnie po prostu te ideały straciły znaczenie. Tłumaczenie straciło sens.
Nie potrafię się skupić. Nie wierzę w to, co się stało. Mam wrażenie, jakbym za chwilę spotkała Go gdzieś na ulicy, czasem niezdarnego, ale wiecznie uśmiechniętego, wierzącego w ludzkie dobro. Czasem też naiwnego, ale naiwnego przez swoje za dobre serce, na wyrost ufającego ludziom, nieskarżącego się na swoje problemy, zadowolonego z życia.
Zabrano Go nam, choć miał dopiero dwadzieścia kilka lat.
____________________________________________________________________________
PS Mam nadzieję, że wkrótce odzyskam siły do blogowania. Trzymam za to kciuki.
![]() |
autor: M.S (moja siostra) |
Wiem co czujesz. W listopadzie również straciłam kolegę, przyjaciela... Pojechał na dyskotekę i już z niej nie wrócił, bo gówniarze urządzili sobie obok wyścigi i K. został potrącony przez samochód, zginął na miejscu. Do tej pory nie mogę w to uwierzyć i często łapię się na tym, że sobie myślę żeby się na weekend umówić z nim na pizzę czy coś. Choć minęło już tyle czasu nie potrafię tego zrozumieć.
OdpowiedzUsuńTrzymaj się, choć wiem, że nie jest łatwo. :*
Trzymaj się Kochana..Ja całe szczęście nie wiem jak to jest.. jeszcze nigdy nie zmarł mi nikt bliski, dziadkowie zmarli jak byłam mała t nawet tego nie czułam, babcia zmarła niedawno, ale nie byłam z nią zżyta tak naprawdę, ale mimo wszytsko.. nie wyobrażam sobie stracić drugiej babci, rodziców, kogoś z przyjaciół... to by było straszne i najgorsze :< Czas leczy rany. i czekamy na Ciebie ;)
OdpowiedzUsuńDużo sił Ci życzę, trzymaj się :* Niby czas leczy rany, ale wcale tak do końca nie jest.
OdpowiedzUsuńMusisz być silna! Życie jest takie niesprawiedliwe...
OdpowiedzUsuń