wtorek, 26 sierpnia 2014

Trochę prywaty! :)

Dziś krótko i na temat. Nie mam za wiele czasu na dłuższe rozpisywanie się (muszę się przygotować do jutrzejszych zajęć ze zdolną pięcioletnią dziewczynką :D).

W lipcu miałam przyjemność towarzyszyć A. w najważniejszej chwili jej życia. Obsadziła mnie w jednej z najbardziej odpowiedzialnych ról - byłam świadkową.

Musiałam więc oddać się w ręce profesjonalistki w kwestii malowania, czesania zresztą też.

Powiem szczerze, często boję się efektu końcowego, tym bardziej, jeśli poddaje się usłudze u kogoś, u kogo nigdy przedtem nie byłam.

Przed południem usiadłam więc na fotel (który wcześniej musiałam rozłożyć na części pierwsze, wnosząc do domu - zdolna jestem:D) i oddałam się w ręce uroczej, sympatycznej Elwiry, by po godzinie cieszyć się nieskazitelną cerą i podkreślonym okiem.

Elwira wie, co robi. Maluje z pasją i zaangażowaniem. Popatrzcie, co mi wyczarowała:




z włosami poradziła sobie Paulina! Trzymały się całą noc! :)

zbliżenie na oczy :)

z Panną Młodą! :)

Jak Wam się podobamy? :)
Czy u Was też jest tak pełno wesel?!:)
Czytaj dalej »

sobota, 23 sierpnia 2014

Bananowy jest po prostu żywot mój...

Odkąd pamiętam, uwielbiam banany. Był to owoc numer jeden dla mnie jako małej dziewczynki. Do dziś nic się nie zmieniło. Uwielbiam zapach i smak tego owocu. Wszelkie galaretki, koktajle z nim.. Mhmm... Pycha!

Kiedy tylko poczułam woń Banana Milk Shake od Organic Shop, przepadłam. Chorowałam na ten cudownie pachnący deser do ciała. Jednak rozsądek brał górę - nie jestem przecież systematyczna w używaniu balsamów. Poza tym mam kilka w zapasie - myślałam. Na nic to.:)

Emil się nade mną zlitował - chyba za dużo mu gadałam o bananowym zapachu tego produktu:D - i kupił mi to urocze (prawie półkilogramowe) pudełeczko.


To był najlepszy zakup ostatniego czasu. Nie tylko ze względu na zapach, ale przede wszystkim na właściwości. Woń produktu nie jest sztuczna. Mnie kojarzy się ze świeżo przygotowaną papką bananową.:)

To, co wysuwa się na pierwszy plan, to NAWILŻANIE. Spora dawka nawilżenia. Krem dosyć szybko się wchłania, pozostawia skórę miękką, delikatną i odżywioną.

Nie jest to nawilżenie na chwilę. Ale na cały dzień. Nigdy wcześniej nie spotkałam balsamu, który zachowywał się w podobny sposób. Większość po kilkudziesięciu minutach tak się "wchłaniała", że czułam, jakbym nic nie używała. :)

Regenerujący krem Banana Milk Shake to co innego. Po posmarowaniu moja skóra odżywa. Staje się elastyczna i może trochę ujędrniona. Producent wspomina, że może też pomagać w niwelowaniu rozstępów - tego nie zauważyłam. Natomiast nie widzę nowych, więc może coś w tym jest. :)

Uwielbiałam używać go w upalne dni. Zapach wypełniał całą przestrzeń. Poza tym miałam wrażenie, że trochę chłodził i sprawiał ulgę. Konststencja produktu też bardzo na plus. Zbita, nie spływała po dłoni - idealna. :)



Nie znam się na składach produktów, ale ten jest chyba bardzo przyjazny dla mojej skóry: olej makadamia, wanilia meksykańska, olej awokado, ekstrakt banana. To chyba brzmi dobrze. :)

Nie znalazłam nic, co mogłoby mi w tym produkcie przeszkadzać. Może cena - 30 zł, ale patrząc na właściwości i pojemność (450 ml), to nie jest źle.



To na pewno nie jest mój ostatni zakup, jeśli chodzi o te rosyjskie kosmetyki. Mam na oku peelingi, ale muszę najpierw wykończyć te, które stoją na półce. :)

Jeśli chodzi o dostępność, tu jest gorzej. Trzeba szukać w sklepach internetowych. Na szczęście w moim mieście znalazłam sklep, w którym kosmetyków rosyjskich jest całe mnóstwo. :)

A Wy co polecacie z asortymentu rosyjskich specyfików?":)

Czytaj dalej »

czwartek, 21 sierpnia 2014

Summer nails z Wibo

Odkąd nauczyłam się sprawnie posługiwać Seche Vite (czytaj: lakier mi się nie ściąga:D), jestem w stanie zmieniać kolor paznokci codziennie. 

Uwielbiam efekt żelowych paznokci, natychmiastowe wysychanie i piękny połysk. 

Chciałabym Wam więc przedstawić moje spotkanie z wakacyjną edycją lakierów Wibo -Summer Extreme Nails. 

Od dłuższego czasu przymierzałam się do ich kupna, ale zawsze wygrywał zdrowy rozsądek (przecież mam w domu ponad 120 lakierów!). Do czasu, gdy zobaczyłam dwie sztuki tego produktu w promocyjnej cenie - 2,99 zł. Żal było nie wziąć. :)


Takim sposobem w moje posiadanie wszedł piękny odcień morskiej zieleni - określiłabym go jako emeraldowy - o numerze 531. :)


Lakier posiada delikatne drobinki, ale jest to subtelny efekt. Jego aplikacja należy do bardzo przyjemnych. Nie wylewa się na skórki ani nie gęstnieje szybko na paznokciach, więc domalowanie nie stanowi problemu.
Jeśli chodzi o jego trwałość - trudno mi powiedzieć - nie dałam mu szansy wykazać się, bo skubałam pół dnia słonecznik. :) Z mojej winy odprysnął więc w strategicznych miejscach skubacza. :)

Kolor jest przepiękny, głęboki. W słońcu mieni się i cudownie błyszczy (dzięki Seche Vite). A jaki jest fotogeniczny! :) Sami spójrzcie! :)









Nie byłabym sobą, gdybym trochę nie pokombinowała. Myślałam początkowo o ostemplowaniu paznokci, ale mam chiński, słaby sprzęt do tego. :)
Postanowiłam dodać holotop od Colour Alike. Długo się nie mogłam do niego przekonać. Miałam wrażenie, że zamiast zamieniać paznokcie w diamenty:D, sprawia, że stają się po prostu srebrne. Tym razem było inaczej...



zdjęcie z lampą w celu uchwycenia efektu holo :)

A na koniec sprawcy dzisiejszego manicure'u:



A Wy co obecnie nosicie na paznokciach? :)
Czytaj dalej »

niedziela, 17 sierpnia 2014

Kosmetyczne skarby. Część druga. Róże do policzków

Ostatnie dni sprawiły, że nie miałam ani chwili na pisanie, stąd moja tak długa nieobecność. W połowie zeszłego miesiąca pożegnałam dziadka. Atmosfera w moim domu nie była więc najlepsza.
Poza tym sierpień to miesiąc niekończących się ślubów. Uroczystości przeplatane skrajnymi uczuciami wymęczyły mnie dosyć mocno.

Między bieganiem, płakaniem, składaniem życzeń i przygotowaniami próbuję znaleźć chwilę tylko dla siebie, staram się skupić, ułożyć myśli.

Dziś chciałabym podzielić się z Wami moją kolekcją różów w ramach projektu Hexxany - Kosmetyczne Skarby.

Prezentuję Wam zarówno produkty, które lubię i cenię, jak i te, które do moich ulubieńców nie należą. 

Żeby wpis nie ciągnął się w nieskończoność, o każdym produkcie napiszę dosłownie kilka słów.:)

Aaa i przygotujcie się na trochę zdjęć. :)



1. Na pierwszy ogień idzie mój ulubieniec, który towarzyszy mi już od dłuższego czasu - róż mineralny Anabelle Minerals w kolorze NUDE.
Za co go lubię? Za trwałość, pigmentację i kolor. W moimi odczuciu jest to trochę taki różobrązer. Ale trzeba trochę uważać, łatwo zrobić sobie plamę. Posiadam tester, ale uwierzcie mi, nie widać zużycia.:)




2. Róż z olejem arganowym Paese - nr 35. 
O tym różu pisałam kiedyś tutaj, więc nie będę się powtarzać. :)



3. Róż z olejem arganowym Paese - nr 46.
Trochę różni się od swojego "brata" - przede wszystkim intensywnością. Jest dużo twardszy i trudniej się nim operuje, ale kolor ma piękniejszy. To, co podoba mi się w tych różach, to zapach. Na twarzy niewyczuwalny, ale podczas aplikacji umila czas. :)



4. Me&My Ice-Cream od Essence.
Kremowy róż to bardzo przydatny produkt w podróży, kiedy nie mam miejsca na dodatkowe pędzle. Ten od Essence ma dobrą pigmentację, ładny, połyskujący kolor i przyzwoitą trwałość. Za tak niską cenę (ok. 13zł) to naprawdę róż godny polecenia.



5. Multicolourbrush od Catrice - C01 Sugar Shock.
Nie przeżyłam szoku, używając tej limitki. :) Dla mnie bardzo oporny w użyciu produkt. Zbyt delikatny, różowy. Taki trochę efekt Barbie - zdecydowanie nie mój. Lepiej chyba spisałby się jako cień do oczu.



6. Róż Vipera - nr 25.
Mój pierwszy róż. :) Dostałam go pod choinkę od siostry. Podoba mi się jego kolor - taki zgaszony, brudny róż. to, co może dla niektórych być wadą, to drobinki. Wiem, nie wszyscy je lubią. :) Trwałość i pigmentacja bardzo na plus. Atutem różu jest jego opakowanie - solidne pudełeczko z lusterkiem i schowkiem na mały (bezużyteczny :D) pędzelek. :)



7. Satin Touch od Ingrid - pisałam o nim tutaj.



8. Moja ostatnia nowość - róż Makeup Revolution w kolorze Love. Nie miałam okazji go jeszcze używać, ale pierwsze spotkanie jak najbardziej udane - jest miękki, dobrze napigmentowany, matowy i ma idealną barwę. Więcej opowiem o nim wkrótce.



9. Wielofunkcyjny róż-rozświetlacz Shimmer Brick od Famousx - Beyonce.
Wielokrotnie wspominałam Wam o tym produkcie przy innych okazjach. Uwielbiam go. Nadaje policzkom nie tylko blasku, lecz także koloru. Sprawia, że twarz wydaje się piękniejsza. :) Niektórzy twierdzą, że to tańszy odpowiednik Bobby Brown - nie wiem, nie używałam BB, więc sama potwierdzić nie mogę. Zapakowany jest w solidne pudełko z lusterkiem. Kosztuje około 30 zł. Dobra cena za wspaniały produkt.



10. Pięknie prezentująca się mozaika Giordani od Oriflame. Nie miałam jeszcze okazji jej przetestować, ale to co mogę powiedzieć, to - po pierwsze, przepiękny zapach, po drugie, miękkość i intensywny kolor.


11. Ostatnim moim nabytkiem jest róż w płynie Catrice, który otrzymałam na Igraszkach Kosmetycznych. Nie bardzo chyba umiem się posługiwać takim produktem. Można stosować go również na usta. Jest trwały, ma przyjemny różany zapach. Ale muszę chyba jeszcze poćwiczyć konforntację z nim. :)


Na koniec swatche. Mój aparat nie do końca radzi sobie z rzeczywistym oddaniem koloru, ale nie jest źle. :)



ta tubka Avon to beznadziejny rozświetlacz - pokażę go niebawem :)

Uff, to by było na tyle.. Jakie są Wasze ulubione róże? :)
Czytaj dalej »
Copyright © 2014 jest takie miejsce... , Blogger