czwartek, 31 lipca 2014

Nowości lata cz.1

W ostatnim czasie nie szaleję zbytnio z zakupami kosmetycznymi. Inaczej jest w kwestii ubrań. :) Trochę skorzystałam z trwających wyprzedaży, ale kupiłam raczej potrzebne rzeczy. 

Chciałam się z Wami podzielić tym, co trafiło do moich rąk na w czerwcu i lipcu. Nie jest tego dużo. Staram się ograniczać moje zachcianki do minimum, ale wiecie same, że czasem jest ciężko. Jak łatwo można zauważyć, w tytule zaznaczyłam, że jest to pierwsza część - przecież cały sierpień przed nami. :)
 
W tym poście jednocześnie sygnalizuję, jakie produkty będę w najbliższym czasie recenzować.


1. Pierwszymi produktami są peelingi hand made od Sekretu Bogini - młodej, ale prężnie rozwijającej się marki kosmetyków ręcznie robionych z naturalnych składników, tworzonych z myślą o każdej osobie. Przed złożeniem zamówienia przeprowadzany zostaje wywiad z klientem w celu dostosowania produktu do jego potrzeb.

Na zdjęciu widzicie peeling kokosowy do ciała oraz miętowo-kokosowy peeling do ust. Oba pachną obłędnie. Ten do ciała jest niczym Rafaello. Mniamm... :)




2. Kolejnymi nowościami są produkty marki Lagenko: peeling, tonik oraz maseczka last minute. Na razie nie powiem nic o tych produktach, bo jestem w fazie testów, ale zdradzę, że tonik radzi sobie znakomicie. :)




3. Nie byłabym sobą, gdybym nie upolowała czegoś z kolorówki. Na morski cień zostałam namówiona przez miłą Panią w Douglasie, ale nie żałuję - jest przyjemny. 
Na puder w tej pięknej buteleczce musiałam się skusić - jest urocza. Niestety po zakupie zorientowałam się, że w H&M również jest takie cudeńko i to trzy razy tańsze. No nic, zdarza się. :)
Płynu do demakijażu Baratti i balsamu oczyszczającego do demakijażu Kanebo jeszcze nie próbowałam.



 4. W Naturze skusiłam się na emeraldowy cień Essence. Może nie grzeszy nadzwyczajnymi właściwościami, ale kolor bardzo mi się podoba. :)



  
5. Jak wiecie, uwielbiam peelingi - to jest coś bez czego nie potrafiłabym funkcjonować. :) Zaopatrzyłam się w dwa z Organique dzięki Shinyboxom. Cena jednego to 40 zł.
W Shinyboxie wyszło dużo taniej, ponieważ wersję kokosową mam z subskrypcji (49 zł za 7 produktów), a guaranę zamówiłam ze względu na wylosowany rabat: -75% na dowolne pudełko. Tym sposobem nabyłam 5 produktów w cenie 15 zł (plus przesyłka). :)

Kokos jest wspaniały, jeden z lepszych peelingów, jaki do tej pory używałam. Guarana pójdzie chyba do mojej siostry. :)

 


 6. Hit ostatnich dni - cudownie pachnący bananowy balsam do ciała organic shop od mojego E. <3. Wkrótce napiszę pełną recenzję, ale już mogę powiedzieć, że to najlepszy nawilżacz na świecie. A zapach... Świeżo zmielonych bananów. Czego chcieć więcej? :)



7. Ostatnimi produktami są znów peelingi oraz balsam Bielendy kupione w Biedronce za... złotówkę jeden!
I choć peelingów mam naprawdę sporo, nie mogłam przejść obojętnie obok tych. Tym bardziej że dzielę łazienkę jeszcze z dwiema kobietkami. Produkty nie zmarnują się. :)


Uff, to tyle. Jak jest u Was z nowościami? Kupujecie jak szalone czy staracie się ograniczyć wydatki? Ja chyba powinnam... :)
Czytaj dalej »

poniedziałek, 21 lipca 2014

Kosmetyczne Skarby. Część pierwsza. Perfumy.

Pomysłodawczynią serii postów pt. Kosmetyczne Skarby jest Hexxana - blogerka, mam wrażenie, inna niż wszystkie. Kochająca to, co robi, szczera i wiedząca, czego chce.:)

Projekt KS nie jest próbą chwalenia się swoim dobytkiem, ale możliwością podzielenia się tym, co warte wypróbowania, tym, co godne polecenia.

Chciałabym Wam pokazać moją małą kolekcję perfum. Nie jest ona ani luksusowa, ani szczególnie duża. Nie przywiązuję wagi do marek. Dla mnie liczy się zapach.


Zapach jest nośnikiem. Nośnikiem dobrych, złych, wszystkich chwil naszego życia.

Macie tak, że, wąchając kiedyś używane perfumy, kojarzycie je z pewnym wydarzeniem z przeszłości?:) Pewna część naszego mózgu jest odpowiedzialna właśnie za ten mechanizm. :)

Przedstawione poniżej flakoniki są więc prezentacją moich wspomnień. Nie będę skupiać się na opisie kategorii zapachowych. Zrobię to inaczej. Na swój sposób. :)


1. Kate Moss - Kate. 
Pierwsze moje "poważne" perfumy. Czemu poważne? Na wielką okazję - 18-tkę i studniówkę. Pachną radosnym czasem wchodzenia w dorosłość - zdaną maturą, pierwszymi krokami na UW, pierwszymi spotkaniami z E. :) I choć buteleczka już dawno pusta - nie potrafię jej wyrzucić.



2. Czerwona wersja Escady. 
Osiemnastkowy prezent. Bardzo dorosła woń. Mocna i dojrzała.



3. Carolina Herrera 212.
Jeden z moich ulubionych zapachów. Świeży, trwały, ale jednocześnie delikatny. Dający pewność siebie.




4. Avon - Today Tommorow Always Gold.
Lekkie, ale bardzo słodkie perfumy, długo utrzymujące się na skórze. Pachną pierwszą sesją na studiach, pierwszymi zdanymi egzaminami. :)



5. Avon Today Tommorow Always - Today
Jeden z najstarszych i najbardziej trwałych zapachów Avonu. Kojarzy mi się z dorosłością. Co to były za emocje, kiedy użyłam go pierwszy raz. :)



6. Avon Today Tommorow Always - Tomorrow.
Zapach delikatniejszy niż ten powyżej. Bardziej trafił w moje gusta. Ciepły, otulający, hipnotyzujący.



7. Avon In Bloom.
Nie mój zapach, zupełnie nie mój. Kupiony ze względu na buteleczkę. Gdy go tylko wypsikam - przeleję inny zapach.



8. Flower by Kenzo.
Specyficzny, lecz piękny zapach. Podkradany kiedyś mojej siostrze. Pachnie jak kuleczki Guerlain (przynajmniej w moim odczuciu:D).



9. L'occitane Wanilia&Narcyz
Piękny zapach, lecz nie dla wszystkich. Mocny, długo utrzymujący się na skórze. Głęboki, na wielkie wyjścia. Zapach wanilii nie jest tu jednak na pierwszym planie.



10. Giorgio Armani Si
Tak, tak, tak! Genialna woń. Ulubiony, ukochany. Trwały, ciepły, ale wymagający. Nie jest lekki, ale to w nim uwielbiam.



11. Burberry Summer
Piękny, delikatny, orzeźwiający, letni zapach. Gdy go użyję i zamykam oczy, widzę wzburzone morze i drinki z palemką. :)


12. Salvador Dali Eu De Ruby Lips
Słodki, ale świeży zapach. Idealny na ciepłe dni. Lekki i pobudzający do działania. Kojarzy mi się z beztroskimi chwilami, długimi nocami i miłością. :)



Jak widzicie, nie zużywam perfum do końca. Lubię czasem powrócić do chwil z przeszłości, do wspomnień, które przechowuję w tych buteleczkach. Nie zdjęcia, nie obrazy, a zapachy pozwalają mi przenieść się w magiczną podróż w czasie.

Znacie któryś z moich zapachów? :)
Czytaj dalej »

środa, 16 lipca 2014

Soap&Glory - Flake Away

Kocham peelingi! Scrub do ciała to jeden z tych kosmetyków, którego nigdy nie może zabraknąć w mojej łazience. Czasem nawet nie zważam na umieszczone na opakowaniu instrukcje i potrafię używać tego typu produktu co dwa dni. :)

Dzisiejszy bohater jest jednym z najlepszych peelingów, jakie miałam okazję do tej pory używać. A to wszystko dzięki rozdaniu u Hexxany, które udało mi się wygrać. :) DZIĘKUJĘ! :)

Kosmetyki Soap&Glory nie są dostępne w Polsce stacjonarnie, możemy znaleźć je na allegro w nie najniższych cenach, ale mimo to warto je wypróbować.


Moim ulubieńcem okazał się peeling Flake Away.


Co tu dużo pisać - jest fantastyczny!

Pierwsze i najważniejsze to działanie. Produkt doskonale radzi sobie z martwym naskórkiem. Bardzo dobrze złuszcza skórę i pozostawia ją gładką, odprężoną i NAWILŻONĄ! Ale to tak, że nie potrzeba dodatkowo smarować się balsamem

Po drugie - zapach. Intensywny, długo utrzymuje się na skórze (wyczuwam go nawet następnego dnia). Uwielbiam woń tego peelingu do tego stopnia, że czasem po jego użyciu rezygnuję z perfum.


Flake Away łączy w sobie masło shea (które nawilża), cukier oraz pestki brzoskwini, które wygładzają ciało i sprawiają, że jest ono delikatne i gotowe na wielkie wyjścia. :)


Jego konsystencja jest w sam raz - nie za rzadka, nie za gęsta. Łatwo wydobywa się go z opakowania (szpatułką czy palcami). Drobinki są delikatne i małe, ale pisują się na medal.





Mój egzemplarz nie był pełnowymiarową wersją, ale starczył mi na trochę - może dlatego, że go oszczędzałam.:)

Na pewno kupię pełnowymiarowe opakowanie - ponieważ jest to fantastyczny produkt.


Znacie Soap&Glory? Jakie peelingi lubicie najbardziej?
Czytaj dalej »

sobota, 12 lipca 2014

Nawilżenie z Dermedic - Serum nawadniające twarz, szyję i dekolt

Która z nas nie marzy o pięknej, gładkiej i odpowiednio nawilżonej skórze? Kiedyś borykałam się z problemem suchych skórek, łuszczącą się skóra na policzkach czy czole.Uczulały mnie produkty, które z natury nie uczulają, bo są hipoalergiczne.
Dlaczego?
Przez nieodpowiednią pielęgnację.
Potrafiłam zasnąć z niezmytym makijażem, wyjść z domu bez nałożenia kremu, filtra. Pod podkład nie używałam nic i głupia dziwiłam się, czemu żaden mi nie odpowiada... :)

Wszystko zmieniło się, gdy sama zaczęłam być świadoma, co najlepszego funduję swojej skórze.
Zaczęłam skromnie: od płynu micelarnego i kremu na dzień. Dziś gromadka kosmetyków pielęgnacyjnych znacznie się powiększyła. I dziś chciałabym Wam trochę opowiedzieć o jednym z tych kosmetyków, który dla wielu nieświadomych potrzeb swojej skóry wydaje się zbędny. Dla mnie jest numerem jeden w pielęgnacji.

Mowa o Serum nawadniającym twarz, szyję i dekolt Dermedic.



Serum zamknięte jest w szklanej błękitnej buteleczce (o pojemności 30 ml) z pipetką. Szkło jest na tyle grube, że nie ma obawy o stłuczenie się pojemnika. Niestety na opakowaniu nie znajdziemy informacji o składzie - znajduje on się na ulotce i papierowym kartoniku, którego ja już nie mam.

Konsystencja produktu jest rzadka, przez co szybko się wchłania. Lubi czasem spływać z twarzy, gdy nakładam kolejną "porcję", ale nie przeszkadza mi to tak bardzo.
Nakładanie pipetką jest higieniczne, choć przyznam, że nie pogardziłabym zwykłą pompką. :)

I teraz najważniejsze: działanie. Serum czyni na mojej twarzy cuda. Nakładam je wieczorem, więc rano budzę się z piękną, gładką i wypoczętą skórą, której poziom nawilżenia to 100%. Po nałożeniu nie czuję uczucia ściągnięcia, wręcz przeciwnie jestem zrelaksowana i spokojnie mogę położyć się do łóżka.


Rano przemywam twarz płynem micelarnym (Dermedic lub Garnier - co mi wpadnie do ręki - oba są dobre:D) i nakładam krem - ostatnio jest to Galenic Aquapulpe (opowiem kiedyś o nim).


 Ważne, że serum nie uczula, nie zapycha. Jest wydajne i przepięknie pachnie - zresztą tak jak cała seria Hydrain 3 HIALURO.

Produkt (pewnie dzięki pipetce) jest niesamowicie wydajny. Używam go już grubo ponad miesiąc i końca nie widać. :)


 Buteleczka serum jest poręczna, mała (więc można ją zabrać w podróż) oraz elegancko się prezentuje.



Na koniec pokażę Wam moją twarz pieszczoną produktami Dermedic Hydrain 3 HIALURO (płyn micelarny, kremowy żel do mycia twarzy, serum) oraz kremem Galenic. przy takiej pielęgnacji zapomniałam o podrażnieniach i zaczerwienieniach. Nawet nie wiem, jak wyglądają suche skórki! :)

Na poniższym zdjęciu posłużyłam się również podkładem Wake me up Rimmel, pudrem CC Lumene oraz znakomitym różem Anabelle Minerals, o którym wkrótce też napiszę. :) Rzęsy podkreśliłam tuszem Scandaleyes Flex Rimmel.



Lubicie Dermedic? Macie swoje ulubione sera do twarzy?:)
Czytaj dalej »

sobota, 5 lipca 2014

Lato, lato wszędzie!

Choć kalendarzowe lato zaczęło się już jakiś czas temu, ja dopiero dziś mogę cieszyć się jego urokami.
Jestem magistrem! Nareszcie. Po trzech tygodniach stresu, nieprzespanych nocach, z radością mogę powiedzieć: to już koniec.

Tak, wiem, okres studiów to beztroski i szczęśliwy czas, ale na tę chwilę cieszę się, że Wydział Polonistyki UW nie wyznacza już moich obowiązków. :)

Lato zagościło więc i w moim sercu, i na moich paznokciach. Do manicure'u użyłam dwóch lakierów: brzoskwinki od MissSporty (nr 4052) oraz rozbielonej żółci Donegal (nr 7175) [którą otrzymałam w którymś z Shinyboxów]. Postanowiłam też w końcu wypróbować tatuaże Bourjois, które pokazywałam Wam w poprzednim poście. :)

Niestety, moje nieogarnięcie jeszcze daje mi się we znaki, dlatego też nie zrobiłam osobnych zdjęć lakierom.



Jeżeli chodzi o same lakiery, to oceniam je bardzo dobrze. Manicure wytrzymał 4 dni bez odprysków. Jedyne, do czego mogę się przyczepić, to krycie. Musiałam położyć 3 warstwy, a i tak zdarzało się, że
w niektórych miejscach widziałam prześwity. Samo malowanie było przyjemne i nie sprawiało większych problemów.



No i teraz najważniejsze: tatuaże Bourjois. Są naprawdę bardzo dobre. Wystarczy chwila i juz możemy cieszyć się wybranym wzorem na paznokciach.


Wycinamy wybrany motyw, naklejamy na paznokieć, przykładamy wacik na ok. 30 sekund i tatuaż jest gotowy.

Ważne, żeby utrwalić go topem, ale nie od razu, ponieważ może się rozmazać. :)




Tatuaż łatwo zmyć zmywaczem, ale sam nie ulega uszkodzeniom na paznokciach. Wytrzymałby bez szwanku bardzo długo, niestety odpryskające lakiery sprawiły, że musiałam skrócić jego żywotność. :)

Cena takiego wynalazku to 19,99 zł w SuperPharm - nie jest to tania sprawa, ale moim zdaniem warto w nią zainwestować.

Widziałam też, że można przedłużyć tatuaż na palec, ale nie do końca mi się to podoba. :)





Używałyście kiedyś tatuaży do paznokci? Polecacie jakieś? :)

PS Już niedługo pojawi się post z cyklu Kosmetyczne skarby. Jaki typ kosmetyków chciałybyście zobaczyć? :)


Pomysłodawczynią całego projektu jest Hexxana - kobieta z milionem pomysłów w głowie. :)
Czytaj dalej »
Copyright © 2014 jest takie miejsce... , Blogger