piątek, 28 lutego 2014

Złośliwość rzeczy martwych

Dziś niestety krótko i niezbyt przyjemnie.

Mój komputer postanowił się zbuntować i padł.

Nie mam na razie do niego dostępu ani do 35GB zdjęć, które się na nim znajdują, dlatego też nie będzie mnie tu przez dłuższą chwilę.

Mam nadzieję, że niedługo do Was wrócę.

Trzymajcie kciuki za odzyskanie moich danych z komputera. :)

PS Przynajmniej mam teraz wymówkę, aby odłożyć na bok pisanie pracy magisterskiej... :)
Czytaj dalej »

poniedziałek, 24 lutego 2014

Nowości z Golden Rose

Jakiś tydzień temu złożyłam zamówienie w sklepie internetowym Golden Rose. Jako że jestem lakieroholikiem nie mogłam przepuścić promocji, w której lakier Fantastic Color kosztował jedynie 2 zł (normalnie kosztuje ponad 5 zł).

Kolorów do wyboru miałam całe mnóstwo, więc po długim zastanowieniu wybrałam te zaznaczone poniżej:




Postawiłam na pastele zachęcona nadchodzącą wiosną.. :) Do tego dobrałam pięknie wyglądającą śliwkę, brokatową czerń i brąz.

Niestety okazało się, że koloru 153 nie ma, więc poprosiłam o inny kolor. Gdy przesyłka wpadła w moje ręce, trochę się rozczarowałam. Domyślałam się, że kolory mogą się różnić od rzeczywistych (co firma szczerze napisała na stronie), ale żeby aż tak?

Niestety kolor 153 jednak był dostępny. Niestety, naprawdę niestety... Czy rzeczywiście dostałam ten numer - nie wiem, ponieważ ma liczbę napisaną cienkopisem.

Na szczęście ten róż spodobał się mojej mamie, więc od razu jej sprezentowałam.

Tylko po co ten mejl, że niby nie ma? Nie wiem.. :)

Może zanim skomentuję resztę, sami oceńcie... :)

aparat trochę prześwietlił kolory, niżej widać jej lepiej.. :)

te spełniły moje oczekiwania :)

te już nie do końca...

Hmm, nie czuje się niezadowolona, ale lekko zawiedziona tym, że na stronie zabrakło informacji, czy dany lakier jest perłowy czy nie. Nie lubię takiego rodzaju lakierów. Róż jest tragiczny, naprawdę.. :)

Na szczęście, dwa złote to kwota bardzo mała, więc dużo nie straciłam.. :)

Poza tym chciałam wspomnieć, że wszystko było w jak najlepszym porządku. Kontakt mejlowy błyskawiczny, czas dostarczenia też. Tylko te nie do końca opisane produkty..

No bo niby skąd mam wiedzieć, że 201 jest perłowy, a 211 już nie? :) Może powinnam dopytać?

Na pewno zrobię jeszcze zamówienie na stronie, bo lubię te produkty, ale będę dopytywać... :)

A Wy co myślicie? Czepiam się? :) Może inaczej widzicie te kolory niż ja?
Czytaj dalej »

środa, 19 lutego 2014

I ja zmierzyłam się z legendą.. :)

Kiedyś już Wam wspominałam, że fundamentem mojej pielęgnacji jest oczyszczanie, uwalnianie mojej skóry od zanieczyszczeń całego dnia oraz makijażu.

Nie lubię mleczek, więc prym w mojej łazience wiodą płyny micelarne. Po pierwsze, te, które dotychczas używałam, nie tylko dobrze spełniały swoją rolę, lecz także pielęgnowały moją twarz i właściwie nawilżały.

Dziś będzie mowa o jednym z takich właśnie produktów. Tytuł sugeruje, że będzie to płyn powszechnie
w blogosferze znany i ceniony. 

Przyszedł czas na recenzję płynu micelarnego bebeauty, który możemy dostać w Biedronce. 


Przyznaję, że gdyby nie blogi, nie spojrzałabym na ten produkt. Moja cera była swego czasu kapryśna. Uczulało ją byle co. Bałam się o nią, więc biedronkowy produkt za nieco ponad 4 zł zawsze omijałam
bez większych emocji. Wolałam w twarz inwestować większe pieniądze. :)

kilka słów od producenta :)

Gdy znalazłam już kolejną pochlebną opinię na temat tego micelka, postanowiłam, że go wypróbuję. I nie żałuję! :)

 Dlaczego?

Po pierwsze, płyn bardzo przyjemnie, delikatnie pachnie. Po każdym demakijażu moja skóra czuje się wypoczęta i zrelaksowana. Ponadto po użyciu płynu czuję, że moja skóra oddycha. Najważniejsze, że micel dobrze nawilża twarz. 
Wiem, że niektórzy nie lubią uczucia, jakie zostawia ten produkt na twarzy tuż po użyciu. Moja siostra np. czuje, jakby jej twarz się kleiła. Nic bardziej mylnego - po chwili uczucie znika, a cera jest aksamitna w dotyku. Przynajmniej ja tak to widzę! :)


Jeśli chodzi o samo zmywanie - dobrze sobie radzi, ale nie doskonale. Zmyje podkład, róż, brązer bez większych problemów, lecz z tuszem ma pewne problemy (chyba że to kwestia tuszu:D) . Muszę zużyć wiele wacików, a rano i tak budzę się z małą (bardzo małą, ale jednak) pandą. :)

Wśród wielu zalet możemy niestety znaleźć kilka spraw, które nie będą odpowiadały każdemu. Po pierwsze, powyższy fakt. Po drugie, czasem potrafi szczypać w oczy, szczególnie, gdy jestem mocno zmęczona po całym dniu. Nie wiem, być może, wtedy moje oczy są bardziej wrażliwe.

Podsumowując, mogę stwierdzić, że jest to całkiem przyzwoity produkt za niewielkie pieniądze. Nie robi mi krzywdy, nie uczula. Pielęgnuje i troszczy się o moje lica. :) Dla mnie bardzo na plus. W kolejce czekają kolejne butle. :)

PS Nie jestem pewna, ale chyba przebił mojego dotychczasowego faworyta z Tołpy: podobne działanie, a cena bez porównania. :)


Znacie ten produkt? Polecacie coś z tej serii BEBEAUTY?
Czytaj dalej »

sobota, 15 lutego 2014

Egzotyczne klimaty...

Uwielbiam peelingi do ciała. Gdybym mogła, używałabym ich codziennie. Naprawdę! :)

Mam kilku swoich faworytów, ale lubię poznawać nowe produkty. W tym temacie nie potrafię być wierna. :)

Dziś chciałabym przedstawić Wam mojego ostatniego kąpielowego towarzysza - peeling do ciała Planet Spa z ekstraktem kolumbijskiej kawy z Avonu.

Czy ten produkt zyskał moje uznanie?



Zacznę może od technicznych spraw. Peeling zamknięty jest w wykonanej z miękkiego plastiku (jest takie coś w ogóle?!:D) tubie z zamknięciem na klik. To bardzo rozsądne rozwiązanie. Wystarczy chwila i już możemy się cieszyć naszym produktem na ciele. Nie ma też mowy o wyślizgiwaniu się opakowania z ręki. Tuba nie jest przezroczysta, a mimo to z łatwością możemy kontrolować jej zawartość. Mam wrażenie jakby opakowanie było takie półtransparentne. :)


Zawartość tuby:

Z pewnością mogę powiedzieć, że jest to peeling drobnoziarnisty o niezbyt zbitej konsystencji. Zawarte w produkcie delikatne piłeczki dobrze radzą sobie ze swoim podstawowym działaniem - wygładzaniem. Na pewno nie jest to mocny zdzierak. Jest dużo subtelniejszy, przez co przyjemniejszy w użyciu. :)


Zastanawia mnie jedynie fakt, że na opakowaniu (bez polskich etykiet) nie ma żadnego określenia PEELING. Mamy do czynienia ze słowami GOMMAGE oraz POLISHER.
Polisher, czyli wygładzacz. :) Gommage, czyli ścieranie.

Słowo peeling wprowadza dopiero polska etykieta Avonu.

Wiem, to pewnie nie ma żadnego znaczenia, ale moja polonistyczna (językowa) natura musiała się tu odezwać. :)



Ponadto peeling pięknie pachnie (ale nie kawą :]), jego używanie nie sprawia bólu, jak niektóre tego typu produkty. Pozostawia skórę gładką, pachnącą, delikatną i nawilżoną (ale nie tłustą!). Oczywiście po użyciu produktu musimy zastosować balsam. :)



Dzięki jego delikatnemu działaniu działaniu mogę używać peelingu częściej niż zaleca producent, ponieważ nie widzę żadnych reakcji przeciwko. ;)

MOJA OCENA: 5/5.

Znacie peelingi Avon? Lubicie?
A może podzielicie się ze mną swoim ideałem w tej kategorii? :)


Czytaj dalej »

wtorek, 11 lutego 2014

Moje usta kochają Delię

Jakiś czas temu w moje ręce wpadła płynna pomadka Active Calcium od Delii (dzięki Shinyboxowi). Początkowo kolor mnie przeraził i odrzuciłam ją w kąt.

Moment, w którym do niej wróciłam, nadszedł, gdy spojrzałam w lustro i mojemu makijażowi brakowało tego czegoś. Rzadko maluję oczy, więc mój makijaż wciąż jest nude. Postanowiłam, że ożywię go ustami.

Po pierwszym użyciu pomadki przepadłam.

Dlaczego?

Czytajcie dalej.. :)

kolor nr 10


Pomadka zamknięta jest w typowo "błyszczykowym opakowaniu". Ma również taki sam aplikator. Jej pojemność to 7 ml.


Niestety napisy na opakowaniu szybko się ścierają i wygląda to nieestetycznie (co możecie zobaczyć na pierwszym zdjęciu). 

Co ją odróżnia od zwykłych błyszczyków? 

Pigmentacja.

Może nie jest to pigmentacja porywająca, jak w pomadkach Manhattanu Soft Mat, ale dla mnie wystarczająca. 
Pomadka tworzy na ustach ładny, subtelny i zmysłowy kolor. 

Ożywia moją twarz i nadaje jej zdrowszego wyglądu. :) 




Ale co najważniejsze - nie tylko daje kolor, lecz także pielęgnuje usta. Niesamowicie je nawilża. Po niej moje usta są gładkie i mięciutkie. Aż miło...! :) Bardzo dobrze dawała sobie radę z mrozem, który osiągał -15 stopni. Chroniła moje usta.

Troszkę gorzej jest z trwałością - całego dnia nie wytrzyma na pewno. 

Trzeba dokonywać poprawek, ale...

Dla mnie dokonywanie poprawek to sama przyjemność, ponieważ:
- produkt nie tworzy klejącej warstwy;
- pięknie pachnie (troszkę jak Mamba pomarańczowa).




Dla mnie jest to świetny produkt za niską cenę (ok. 10 zł).

Znacie Delię? Używałyście jakichś produktów tej firmy? 
Co jest Waszym hitem wśród płynnych pomadek? :)
Czytaj dalej »

piątek, 7 lutego 2014

Dla mnie bomba! :)

Mogę się już pochwalić. Sesja za mną! :) Ostatni egzamin zaliczony na cztery z plusem. :)
Energia mnie rozpiera, więc będzie mnie tu na pewno więcej. :)

Dziś chciałabym Wam powiedzieć kilka słów o kuli do kąpieli (a raczej bombie - jest naprawdę duża:D), którą możemy dostać w Biedronce. Piszę o niej celowo teraz, abyście miały okazję jeszcze ją złapać i wypróbować.




Warto dodać, że w kuli zamknięte są kolczyki z naturalnymi perłami.

O, tak! Bardzo naturalnymi. Gdy zobaczyłam swoje, od razu przyszedł mi na myśl źródłosłów epoki baroku...

Barocco to przecież perła o nieregularnych kształtach - idealne określenie dla tych kolczyków.. :) Moje są nierówne, o różnym kształcie i kolorze.. ale przecież nie dla kolczyków ten produkt kupowałam.. Hm, no może trochę.. :D


Jeśli chodzi o samą kulę i jej właściwości - jestem mile zaskoczona.

Przeważnie używam takiego typu kosmetyków do kąpieli w celach aromaterapeutycznych - po prostu lubię, jak pachnie mi w wannie. Tym razem dostałam coś więcej niż zapach. Oprócz silnie kwiatowej woni, kula dostarczyła mi również lekkiego, bardzo przyjemnego nawilżenia.

Woda przypominała trochę ciecz z dodatkiem olejku do kąpieli - dla mnie bomba! :)

Moja skóra po randce z owym produktem nie tylko pięknie pachniała, lecz także czuła się odprężona.. Jak to po randce zwykle bywa.. :)

wygląda jak gałka śmietankowych lodów.. :)


Znacie ten produkt? Używałyście? :)

PS Wiem, że dla wielu z Was to, co teraz napiszę, nie jest żadnym wyczynem, ale... Mój licznik wejść na blog powoli dobija do 10 tysięcy... :) Ogromnie się cieszę, ponieważ to pokazuje, że ktoś mnie czasem odwiedza.. :) Z tej okazji już niebawem będę miała dla Was niespodziankę i to nie byle jaką... Za to, że jesteście ze mną! :)
Czytaj dalej »

środa, 5 lutego 2014

Perfekcyjny manicure? AKTUALIZACJA!

Ostatni egzamin za mną, ale czuję, że nie poszło najlepiej. Najwyżej powtórzę w marcu... :)

Dziś przedstawię Wam kultowy już produkt przeznaczony do perfekcyjnego manicure, czyli Seche Vite.]





Niejednokrotnie czytałyście pewnie, jakie cuda robi ten wysuszacz, utwardzacz, nabłyszczacz w jednym.
Po wszystkich wspaniałych opiniach chciałam i ja go bliżej poznać.
Moja radość była ogromna, kiedy w którymś z Shinyboxów znalazłam miniaturę tego produktu. Miałam nadzieję, że będzie równie dobry jak ukochany przeze mnie RapiDry od O.P.I.

Po pierwszym użyciu byłam zachwycona.

1. Pędzelek o niebo lepszy niż w O.P.I.
2. Jeden ruch i cały paznokieć był pokryty.
3. Seche Vite potrzebował dosłownie kilku chwil, aby zamienić każdy lakier w kamień (żadnych śladów, żadnych odbić).
4. Niesamowicie przedłużał trwałość lakieru.

 Jedyne, co mnie w nim początkowo denerwowało, to zapach - duszący, mocno chemiczny. Jednak jego fantastyczne działanie tak mnie do siebie przekonało, że kwestię zapachu jakoś przeżyłam.

Paznokcie pomalowane tym top coatem to po prostu bajka - są mocne, lśniące, błyszczące. Seche Vite daje efekt żelowych paznokci.

Swój wywód zakończyłabym samymi ochami i achami, gdyby nie jeden malutki fakt...

Ten preparat jest chyba dla mnie za silny...


Za pierwszym razem, kiedy moje paznokcie się masakrycznie rozdwajały, pomyślałam, że powodem takiego stanu moich pazurów jest nowy lakier (przecież nie mogłam oskarżyć o to fantastycznego, idealnego Seche Vite!:D).

Za drugim razem było lepiej. Piekło zaczęło się, gdy paznokcie były "nagie". Zaczepiałam o wszystko - pilniczek powinnam była nosić wtedy w kieszeni. Łamanie, rozdwajanie i haczenie o wszystko - tak wspominam drugą próbę.

Trzecią próbę podjęłam, mimo tych wszystkich nieprzyjemnych faktów, ponieważ wciąż nie mogłam uwierzyć, że sprawcą mojego "bólu" może być cudotwórca Seche. Jednak, po raz kolejny zobaczyłam, jak pękają mi skórki wokół paznokci.
Odkładam na razie w kąt ten preparat. Może mam słabsze dni, może felerny egzemplarz - nie wiem.

Nie chcę go całkowicie odrzucać, ponieważ naprawdę dobrze spełnia swoją rolę.
Do tej pory nie miałam problemu z żadnymi takimi specyfikami. Nie przeszkadzały mi żadne zawarte w tych topach składniki.

Oczywiście, kwestia uczulenia lub nie do końca przyjemnego działania jest kwestią indywidualną. Wiem, że dla Wielu osób Seche to ideał, mistrz itp., dlatego zwracam się do Was z pytaniem.

A może Wy macie doświadczenia z Seche Vite? Słyszałyście, żeby kogokolwiek tak uczulał? :)

AKTUALIZACJA:

Chyba znam powód tych nieprzyjemnych reakcji na Seche vite

Moje paznokcie były osłabione odżywką, która miała je wzmocnić i wydłużyć. Niestety jedynie naraziła je na dodatkowe problemy. Seche musiał wejść z nią w złą reakcję.

Odstawiłam odzywkę, a Seche namiętnie używam od czasu, gdy Hexxana napisała mi, jak go używać, żeby się nie ściągał, i jestem zachwycona. 

Po podrażnieniach ani śladu, lakier się nie ściąga, wysycha w mig. IDEAŁ! To zdecydowanie PERFEKCYJNY MANICURE! :)
Czytaj dalej »
Copyright © 2014 jest takie miejsce... , Blogger