czwartek, 30 stycznia 2014

"Odlotowy" manicure

Powoli wracam do żywych. Jeszcze jeden egzamin przede mną i będę miała upragnione ferie. Z racji tego, że jestem jeszcze myślami w historii języka polskiego, dziś będzie tylko odsłona mojego bajkowego manicure. Dlaczego odlotowego?

Po pierwsze - jest szalony.
Po drugie - kojarzy mi się z filmem animowanym Odlot (na pewno oglądałyście:D), ze względu na te baloniki, które unosiły dom w niebiosa. :)

Nie będę opisywać, jakich produktów użyłam, ponieważ nie pamiętam. Mogę jedynie napisać, że lakierem podkładowym jest piękna limonka od Golden Rose (niestety bardzo gęsta).

Nie przedłużam, pokazuję! :)

PS To był manicure na poprawę humoru i wniesienie odrobiny kolorów w ten ponury czas. :)




wiem, nie ta bajka, ale mnie zauroczyły.. :)


Lubicie czasem poszaleć z Waszymi paznokciami? :)
Czytaj dalej »

sobota, 25 stycznia 2014

Piękne rzęsy z Lumene

Jeżeli miałabym powiedzieć, czego nie chciałabym w sobie zmieniać - zdecydowanie odpowiedziałabym, że rzęs. Jest to jedyny element mojego ciała, który całkowicie mi się podoba. Nigdy nie miałam problemów z łamiącymi się rzęsami, z wypadaniem. Jedyne, do czego mogłabym się przyczepić, to nagminne zakłuwanie oczu..

Dziś więc będzie trochę o rzęsach, a raczej o ich malowaniu. Tusz, o którym dziś mowa, dostałam na Igraszkach Kosmetycznych i zakochałam się bez pamięci. Firmę Lumene kojarzyłam, ale nie miałam wcześniej okazji używać produktów tej marki. Bardzo ucieszyłam się, kiedy w moje ręce wpadł ten niepozornie wyglądający tusz. :)


Lumene Cloudberry Lenght Serum Mascara to tusz aktywnie wydłużający rzęsy, wspomagający ich wzrost oraz ogólną kondycję. W produkcie zawarty jest kompleks substancji czynnych: peptydu Matrikin i prowitaminy B5 (panthenol), które stymulują wzrost rzęs. 

Przy regularnym stosowaniu kosmetyk działa jak odżywka do rzęs, wspomaga ich wzrost oraz wzmacnia je od nasady aż po same końce.

Linia nowych tuszów do rzęs CLOUDBERRY LUMENE FINLAND zawiera unikalny wyciąg z maliny moroszki. Te występujące w Skandynawii owoce doceniane są nie tylko ze względu na wyjątkowy smak. Kosmetolodzy LUMENE FINLAND już wiele lat temu, jako pierwsi, odkryli, że wyciąg z arktycznej moroszki zbawiennie wpływa na urodę, dostarcza skórze cennych składników odżywczych oraz jest silnym przeciwutleniaczem [źródło].



Czas na moją opinię. :)

Nie wymagam zbyt wiele od tuszów do rzęs. Często też w ogóle zapominam o ich użyciu. Moje rzęsy są na tyle czarne, że czasem lubię dać im odetchnąć.

Odkąd używam tuszu Lumene, ani razu nie zapomniałam o tej czynności.

Dlaczego?

Tusz ten nie obciąża moich rzęs. Nie skleja ich ani nie powoduje wypadania, wręcz odwrotnie sprawia, że są mocniejsze. Poza tym zauważyłam ich lekki wzrost. Co ważne, tusz nie powoduje u mnie łzawienia, a często zdarza się to w przypadku innych tego typu produktów.
Produkt daje piękną, głęboką czerń na rzęsach. Wydłuża je do nieba. :) Nie kruszy się nie nie brudzi. Jego konsystencja jest idealna: nie nabiera się go za dużo na szczoteczkę, nie jest za mokry. Jest w sam raz. :)

Jeśli chodzi o opakowanie - jest tradycyjne (wciąż mam w głowie dziwny tusz z Avonu), smukłe, pomarańczowe i eleganckie. Szczoteczka jest silikonowa, posiada dwa rodzaje włosków: krótkie do malowania, dłuższe do rozdzielania rzęs.



zdjęcie lekko rozmazane, ale musiałam Wam pokazać, jak Ozi testuje ten produkt. :)

Warto także zauważyć, że tusz jest trwały, ale łatwo go zmyć. To jego bardzo duża zaleta. Nie muszę trzeć oczu - delikatnie przykładam wacik i po chwili tusz znika - i nie jest to jedynie kwestia płynu micelarnego. Uwierzcie mi, tusze też bywają kapryśne i choć nie mają dopisku wodoodporny, niektóre bardzo ciężko zmyć.
Mimo to tusz daje sobie radę ze łzami.. Tak, tak - sprawdziłam. :)





 Niestety efektu na rzęsach Wam nie pokażę, ale mam dla Was moje rzęsy naked. Tak wyglądają po używaniu tego tuszu. Są w dobrej kondycji i pod dobrą opieką. :)



Miałyście do czynienia z tym produktem? Lubicie markę Lumene? Jakie tusze są Waszymi ulubieńcami?
Czytaj dalej »

środa, 22 stycznia 2014

Niech ktoś zatrzyma wreszcie świat...

... ja wysiadam. Słowa Anny Marii Jopek idealnie oddają mój aktualny stan. Wysiadam - nie fizycznie, a psychicznie. :) Sesja dopadła mnie w swoje szpony. Na szczęście czekają mnie jeszcze tylko dwa egzaminy i będzie zasłużony odpoczynek. W związku z tym na recenzje jeszcze chwilę będziecie musiały poczekać. Ale nie chcąc całkowicie opuszczać blogosfery, mam dziś w planach coś innego.

Przychodzę do Was z zabawą, która pozwoli Wam mnie lepiej poznać.

na początek moja miłość.. :)

Deniq nominowała mnie do akcji Liebster Blog Award. Na niektórych blogach widziałam tego typu wpisy i chętnie je czytałam.
Liebster Blog Award jest, mam wrażenie, swego rodzaju tagiem.:-)

Krótki opis całej zabawy: Nominacja do Liebster Award jest otrzymywana od innego blogera w ramach uznania za „dobrze wykonaną robotę”. Jest przyznawana dla blogów jeszcze nierozpropagowanych na tyle, na ile zasługują, czyli o mniejszej liczbie obserwatorów niżbyśmy chcieli, więc daje możliwość ich rozpowszechnienia. Należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby, która Cię nominowała. Następnie Ty nominujesz 11 osób (informujesz ich o tym) oraz zadajesz im 11 pytań. Nie wolno nominować bloga, który Cię nominował.

Pytania postawione przez Deniq bardzo mi się spodobały i postanowiłam, że dołączę do zabawy. Choć przyznam, że rzadko to robię.

Zaczynamy!

1. Trzy słowa, które najlepiej mnie opisują to: wrażliwość, wszechstronność?, tolerancja.

2. Firma kosmetyczna, którą cenię i z chęcią polecę jej kosmetyki, to: Paese, Tołpa, Dr Irena Eris, Ziaja, Gosh, Lumene (no, nie mogę się zdecydować:D).

3. Czym jest dla mnie prowadzenie bloga? Realizowaniem siebie, swoich pasji; dzieleniem się tym,
co lubię; odskocznią od irytującego mnie otoczenia; świetną przygodą; poznawaniem wspaniałych ludzi.


4. Co robię, kiedy dany kosmetyk mi nie odpowiada? Daję mamie, siostrze. Staram się jednak kupowac tylko to, co się u mnie sprawdzi.

5. Mój sposób na nudę? Czytanie Waszych blogów, nałogowe granie w World of Warcraft. :)

6. Co zaserwuję na wyjątkową kolację? Oczywiście, że zmodyfikowane przeze mnie canneloni z kurczakiem i szpinakiem :D

7. Jestem rozrzutna czy oszczędna? Zdecydowanie rozrzutna.. niestety.. :)

8. Kolor czy szarość? Wszystko. Szarość przecież też jest kolorem. :)

9. Ulubiona pora roku to LATO. <3

10. Mój cel w życiu? Bardzo poważne pytanie, hmm.. Na razie moim celem jest napisanie pracy magisterskiej. :)

11. Czy maluję paznokcie? Jak często szaleję z kolorami? Pierwsze pytanie jest pytaniem retorycznym. Oczywiście, że maluję! Potrafię na moje paznokcie przenieść wszystkie kolory świata. :)

Nominuję Was wszystkich! :)


A to moja druga miłość. :)
Czytaj dalej »

sobota, 18 stycznia 2014

Gorzkie żele

Rzadko wylewam swoje żale, rzadko cokolwiek krytykuję. Po pierwsze dlatego, że staram się kupować sprawdzone produkty, po drugie - czasem wolę temat przemilczeć.
Dziś postanowiłam, że wspomnę kilka słów na temat produktu należącego do kategorii moich ulubionych - żeli pod prysznic.

Nigdy wcześniej nie trafiłam na żel, który denerwowałby mnie podczas kąpieli. Naprawdę. Zazwyczaj mycie żelem jest ulubioną czynnością w wannie.

W przypadku tego specyfiku było inaczej. Mowa dziś o Kremowym musie pod prysznic Creme Mousse od Dove.
Markę Dove cenię i uwielbiam za szampony, brązujący balsam i ogólnie piękne, kremowe zapachy. Dlaczego w przypadku tego produktu było inaczej?

Niestety nie zrobiłam samodzielnie zdjęcia produktowi. Poniższa fotografia pochodzi ze strony producenta.

źródło

Jakie są wiec moje odczucia?

Wiem, że producent zapewnia piękniejszą skórę już po 7 dniach stosowania. Ja niestety nie zauważyłam jakiejś wyraźnej różnicy po tym czasie - być  może nie chciałam tego zobaczyć. :)

Poza tym bardzo drażnił mnie zapach produktu - bardzo mydlany, sztuczny. Szczerze - irytował mnie.

Drugą rzeczą, którą zauważyłam, była sytuacja odwrotna do tej założonej przez producenta. Mus nie nawilżał mojego ciała, ale je wysuszał i to do tego stopnia, że czułam się, jakbym wysmarowała się po prostu mydłem. Nie lubię tego uczucia.

Zapach niestety pozostawał długo na mojej skórze. Gdyby przypadł mi do gustu, można byłoby uznać to za zaletę produktu. Niestety to była katorga dla moich zmysłów. Naprawdę. :)

Nie wiem, może trafiłam na jakiś felerny egzemplarz, bo widziałam też bardzo pochlebne opinie tego produktu.
Myślę więc, że nie można z góry go skreślać - musicie same spróbować, jak się sprawuje u Was ten produkt.
Ja się z nim nie polubiłam, ale z chęcią sięgam po inne produkty Dove. W szczególności po fantastycznie pieniące się szampony. :)


Miałyście styczność z tym musem? Jak wrażenia? Może powinnam zrobić drugie podejście do niego? :)



Czytaj dalej »

poniedziałek, 13 stycznia 2014

Soczysta czerwień od Paese

Na początku chciałabym Was bardzo przeprosić za moją nieobecność, spowodowaną oczywiście sesją i ostatnim rokiem studiów. Praca magisterska sama się nie napisze, a ja wciąż nie mam na nią czasu.

Dzisiejszy wpis poświęcony będzie znów marce Paese? Dlaczego? Ze względu na to, że wiele produktów tej firmy to moi ulubieńcy. Już wspominałam kiedyś, że lakiery do paznokci Paese to mój niekwestionowany hit. Cenię je za trwałość, przepiękne kolory i bardzo dobre krycie.
Równie wspaniałym lakierem, jaki miałam okazję użyć, jest ten w kolorze mocnej, głębokiej czerwieni o numerze 114.

Każda z nas lubi czerwień na paznokciach, ponieważ jest ponadczasowa, elegancka, zmysłowa i po prostu piękna. Poniższe zdjęcie nie oddaje całego uroku tej emalii. Nie widać, jak lakier połyskuje, niestety...

mój aparat lubi popsuć piękny efekt. :(

Lakier Paese jest połączeniem wszystkich najlepszych cech, jakich od lakieru oczekuję.
Po pierwsze jest niesamowicie trwały. Z małą pomocą Seche vite wytrzymuje tydzień na paznokciach bez żadnego uszczerbku. Poza tym idealnie kryje po dwóch warstwach.
Odpowiada mi również jego konsystencja - nie wylewa mi się na skórki oraz nie ciągnie się i nie smuży.
Nie gęstnieje w buteleczce i łatwo się zmywa, co przy takich kolorach jest ważne. Często po krwistych czerwieniach mam całe czerwone skórki. Tu na szczęście nie mam z tym problemu.




Oceniam ten lakier na szóstkę i określam go ulubieńcem 2013 roku. :)

A jakie lakiery są Waszymi ulubieńcami?
Czytaj dalej »

czwartek, 9 stycznia 2014

Kolejny raz PAESuje mi!

Nie od dziś wiadomo, że łatwo na mnie wpłynąć, że nie jestem ideałem asertywności... tym bardziej w kwestii kosmetyków.
Gdy Marzena i Ola pokazały na swoich blogach PaeseBoxy, nie wytrzymałam. Musiałam zamówić, choć przyznam, że długo się opierałam. :)

PaeseBox to pudełko, w którym dostajemy 5 pełnowymiarowych kosmetyków i 6 miniaturek za 39 zł.
Ja dodatkowo dostałam jeszcze jeden pełnowymiarowy kosmetyk, z racji tego, że zamawiałam pod koniec akcji. Myślę, że to nie jest wysoka kwota za 12 produktów (niecałe 3,50 zł za jeden:D). Cała akcja polega na tym, że nie wiemy, co znajdzie się w pudełku - uwielbiam niespodzianki! :)

Niestety pudełek zamawiać już nie można, ale na pewno w przyszłości będzie można to zrobić.

Czy warto? Same oceńcie..

W moim pudełku znalazły się produkty, które w pełni mnie usatysfakcjonowały. Po cichu liczyłam na puder Słońce Egiptu lub Wiosenną mgłę pudrową, których niestety nie znalazłam, ale stoisko Paese mam blisko - nic straconego.. :)



Pierwszym produktem, który znalazłam w pudełku, był preparat przyspieszający wzrost paznokci FAST'N STRONG. Bardzo na ten widok się ucieszyłam, ponieważ to już kolejny produkt do paznokci Paese. A paznokciowym produktom tej firmy ufam bezgranicznie - jeszcze mnie nie zawiodły.


Kolejną rzeczą, jaka sprawiła, że na mojej twarzy pojawił się uśmiech, była cała gromadka minilakierów do paznokci MINI ME. I choć środkowy kolor nijak mi odpowiada (ale nie skreślam go) - reszta jest jak najbardziej dopasowana do mnie - piękny burgund, który trzyma mi się na paznokciach już 6 dni, oraz szary piasek. Lakiery Paese to mój hit. Dla mnie biją Essie na głowę - i cenowo i jakościowo.


Następnym produktem, który znalazł się w pudełku, był podkład matujący IDEAL MATTE w idealnie dobranym do mnie kolorze: porcelana 00. Produkt skierowany jest do "użytkowniczek" skóry tłustej, mieszanej, normalnej, wrażliwej oraz skłonnej do alergii. Wprawdzie mam cerę normalną, ale nie wiem, jak sprawdzi się ta funkcja matująca (przeważnie używam podkładów rozświetlających, nawilżających, bo moja skóra ma tendencję do przesuszania się), ale na pewno dam Wam znać. :) Jak dla mnie produkt bardzo na plus.




Paese zadbało, aby pudełko pozwalało na wykonanie pełnego makijażu, dlatego też znalazłam puder matujący z moim ukochanym olejem arganowym. Kolor również jak najbardziej trafiony (nr 2). Jestem go bardzo ciekawa, ale czekam, aż obecnie używane produkty zużyję. :)


Następnie moim oczom ukazały się dwa błyszczyki Colore Mio - czerwony (508) oraz z edycji letniej różowy (517). Bardziej podoba mi się czerwony, ponieważ w przeciwieństwie do różowego nie posiada drobinek. Z drugiej strony różowy stworzony jest z myślą o lecie, pięknie świecącym słońcu - może stąd te drobinki. :) Pierwsze wrażenie - pięknie pachną i  dobrze nawilżają.



Paese nie zapomniało również o makijażu oczu - dostałam więc cień do oczu FLOW (637) w jak najbardziej odpowiadających mi kolorach. Kolor jaśniejszy daje piękne rozświetlenie i ma bardzo dobrą pigmentację. Ciemniejszy odcień jest trochę twardszy, przez co trudniej mi się go aplikuje, ale na razie nie oceniam. To tylko pierwsze wrażenia. Ogólnie już nie mogę doczekać się, kiedy się tymi cieniami pomaluję. :)


W pudełku znalazł się również inny odcień (nr 46) mojego ukochanego różu z olejem arganowym, o którym pisałam tu. Kolor produktu jest piękny, taki trochę zgaszony brzoskwiniowy. Już czuję tę chemię między nami. :)


Ostatnimi produktami, jakie znalazły się w pudełku, były miniatury słynnych już pudrów Paese - ryżowego i bambusowego. Ryżowy mam również w pełnym opakowaniu, ale nie zdążyłam go jeszcze przetestować. Bambusowego jestem bardzo ciekawa. :)


Jak Wam się podobało moje pudełko? Lubicie markę Paese? Macie jakieś ulubione produkty tej firmy, które możecie mi polecić?
Czytaj dalej »

poniedziałek, 6 stycznia 2014

Marzenie 2013 roku spełnione

Widziałam na różnych blogach wiele wpisów mówiących o ulubieńcach roku, o podsumowaniu roku 2013 r., które zresztą bardzo mi się podobały... Ale nie chcąc powielać tych treści, postanowiłam, że pokażę Wam moje spełnione marzenie 2013 r. Spełnione w najlepszym momencie, w ostatniej chwili...


Jakiś czas temu, gdy przeglądałam pewną gazetę, moim oczom ukazała się elegancka reklama z Cate Blanchett na czele wraz z próbką pewnego zapachu. Gdy tylko poczułam tę woń, odleciałam. Zapragnęłam mieć te perfumy tu i teraz.
Niestety cena produktu skutecznie sprowadziła mnie na ziemię. Co jakiś czas przypominałam sobie ten piękny zapach, otwierając już nieco wypłowiałą stronę czasopisma...
Kolejny impuls i wielka tęsknota za tym zapachem naszły mnie po przeczytaniu wpisu u Marti z bloga Beutyness. Piękna sceneria, piękne zdjęcia... Wciąż czekałam, że kiedyś ten zapach będzie mój...

Nie spodziewałam się, że ostatni dzień w roku będzie spełnieniem moich marzeń. To właśnie w sylwestrowy wieczór trafiły w moje ręce wyczekiwanie przeze mnie perfumy. To była miłość od pierwszego powąchania...




Perfumy Si od Giorgio Armaniego są ucieleśnieniem moich pragnień. To piękny, elegancki, subtelny, ale zmysłowy zapach. Po każdym psiknięciu przenoszę się w krainę luksusu, ale też błogości.


jest nową interpretacją szyprowego zapachu, który otula skórę i obezwładnia zmysły. Zapach jest transparentny, elegancki i wyjątkowy. Harmonijnie łączy ze sobą trzy akordy: nektar z czarnej porzeczki, współczesny szypr oraz jasne drzewo piżmowe [źródło].

Si to zapach wyjątkowy, niebanalny, boski. Nie potrafię go opisać Wam słowami, nie potrafię go do niczego porównać... Ten zapach jest niepowtarzalny i przenika mnie swoją siłą.

Gdy mam go na sobie, czuję, że mogę wszystko.. :) Sprawia, że czuję się silną, niezależną kobietą... Naprawdę.. :)

Si trzyma się cały cały dzień, jego cudowna woń pozostaje na ubraniach przez bardzo długi czas. Po jakimś czasie od aplikacji jest jeszcze piękniejszy. Wiadomo, na każdej skórze może wydawać się inny. Dla mnie jest numerem jeden.
I mam nadzieję, że moje 100 ml posłuży mi jeszcze bardzo długo...







A jakie są Wasze ulubione perfumy?
Czytaj dalej »

piątek, 3 stycznia 2014

Makijaż z Ingrid

Rzadko fotografuję swój makijaż ze względu na to, że mój aparat nie jest w stanie uchwycić tego, co ja widzę w lustrze. :)
Postanowiłam jednak pokazać Wam, co stworzyłam za pomocą makijażowego setu od Ingrid, który otrzymałam na spotkaniu bloggerek w Kazimierzu Dolnym.
Miałam do dyspozycji krem BB, cień do powiek, róż oraz kredkę do oczu.
Oczywiście musicie mi wybaczyć, bo to nie będzie makijaż godny wizażystki. O, nie! Daleko mi jeszcze do stworzenia dobrego makijażu oka. Wciąż się uczę, testuję, próbuję...
Bądźcie wyrozumiali, proszę! :)

Makijaż zaczęłam od nałożenia ulubionego kremu Garniera, po jego wchłonięciu nałożyłam krem BB Ingrid (numer 2).


Gdy otworzyłam opakowanie, nie byłam do końca przekonana co do koloru. Wydawał mi się za ciemny i zbyt pomarańczowy. 


I ciemny, rzecz jasna, jest, ale mam wrażenie, że stapia się w jakimś momencie ze skórą i nie tworzy maski.
Co go cechuje - po pierwsze nie podrażnia, nie uczula, nie wysusza. Daje bardzo delikatne krycie. I choć nie mam większych problemów z niedoskonałościami, dla mnie krycie jest zdecydowanie za słabe. Widać rozszerzone pory, co bardzo mi przeszkadza.
Krem BB nie ściera się i nie brudzi.
Daję mu ocenę dostateczną. W sytuacji awaryjnej chętnie po niego sięgnę, bo krzywdy nie robi i wyrównuje koloryt skóry, jednak na co dzień go odstawiam. Wydaje mi się, że nie jest to produkt dla mnie, co oczywiście nie oznacza, że u którejś z Was się nie sprawdzi. Warto więc spróbować, tym bardziej, że cena nie jest wysoka - 7,99 zł.

__________________________________________________________________________________

Następnie, po potraktowaniu twarzy prasowańcem-ukochańcem od Lumene, zaaplikowałam róż Satin Touch Ingrid w kolorze  nr 12.
Bardzo przyzwoity produkt. Kolor to taki przybrudzony róż, który dobrze prezentuje się na policzkach. Róż ma dosyć zwartą konsystencję, nie kruszy się, ma średnią pigmentację, przez co nie zrobimy sobie plamy na twarzy, bo daje subtelny efekt, który możemy stopniować. Wykończenie produktu jest satynowe, daje delikatny połysk, ale nie jest to efekt przesadzony.
Bardzo podoba mi się również wygląd produktu - róż jest w kształcie róży.. :) Coś pięknego.. :)


Jeśli miałabym ocenić go w skali szkolnej - wystawiłabym solidną czwórkę.

_________________________________________________________________________________

Hitem tego makijażu są oczywiście cienie Trio (nr 44). Bardzo mi się spodobały. Po pierwsze, idealnie dopasowane kolory - i do mnie, i w ogóle. Uwielbiam brązy, ponieważ nadają się zarówno na wieczór, jak i na co dzień. Po drugie, cienie mają dobrą pigmentację, nie osypują się i nie zbierają w załamaniach. Dobrze się mieszają. Są miękkie, więc łatwo zaaplikować je na pędzel. Mistrzem makijażu nie jestem, więc więcej na ich temat nie powiem, ale polecam je każdemu, ponieważ są tanie (4,50 zł) i za pomocą jednego pudełeczka, składającego się z trzech idealnie dopasowanych do siebie możemy stworzyć naprawdę dobry makijaż oka. Stawiam temu produktowi 5+!


lewa: Trio Ingrid | prawa: nic
Wybaczcie ewentualne błędy :)



__________________________________________________________________________________

Ostatnim, najsłabszym ogniwem tego setu jest kredka - eyeliner, której w poniższym makijażu nie wykorzystałam, bo była niesamowicie twarda i nie chciałam sobie zrobić nią krzywdy. Być może trafiłam na felerny egzemplarz. Nie zrażam się. Zaopatrzę się w inny kolor i wtedy zdecyduję, czy całkowicie skreślam te kredki. :)
Poza tym nie lubię takiego koloru - nie pasował mi do makijażu - moje czarne rzęsy po prostu gryzły się z nijaką, szaroburą kreską. Rzęsy jakby zjadały jeszcze kolor kredce. Dodatkowo kreska miała tragiczne drobinki, które możecie zobaczyć na zdjęciu z serduszkiem. Ten egzemplarz oceniam na 2, bo wyjątkowo łagodna ze mnie nauczycielka. :)




Poniżej możecie zobaczyć całość -  a więc nałożony na twarz krem BB, makijaż oka, róż na policzku oraz moją ulubioną szminkę Oriflame. :) Aparat zjada trochę kolory, no ale cóż, nic nie mogę z tym zrobić. :)

trochę posklejały mi się rzęsy, wiem. :)

Znacie Ingrid? Lubicie? Macie wśród tych kosmetyków swojego ulubieńca?
Czytaj dalej »
Copyright © 2014 jest takie miejsce... , Blogger