poniedziałek, 30 grudnia 2013

Pada śnieg, pada śnieg..

Święta mnie rozleniwiły. Bardzo. Nie mogę wziąć się w garść. I choć spędziłam je przyjemnie, brakowało mi jednego elementu - śniegu. Bez niego światełka, ozdóbki i reszta gwiazdkowych cudeniek nie wyglądały już tak dobrze, tak klimatycznie... Nie chcę mrozu, wiatru, zawiei, ale drobniutkiego, mieniącego się puchu za oknem... Czy to tak dużo? :)

Białej magii za oknem nie widać, więc postanowiłam przemycić trochę śnieżku na paznokcie. Niestety na limitkę Lovely się nie załapałam - w sumie jakoś szczególnie nie polowałam na nią. Ale po obejrzeniu kilku zdjęć na blogach pomyślałam, że fajnie byłoby zobaczyć taki efekt na swoich paznokciach.

Gdy robiłam zamówienie na Kosmetykach z Ameryki, wrzuciłam sobie do koszyka cukrowy lakier Sugar Coat (mówiąc prościej - piasek) w białym kolorze (nr 200) od Sally Hansen.

Czy tego oczekiwałam?

Przejdźmy dalej.


Dane techniczne:

Lakier zamknięty jest w kwadratowej buteleczce o pojemności 11,8 ml. Pędzelek jest normalnej wielkości, więc aplikacja lakieru jest w miarę przyjemna.

Działanie:

Kilka minut po pomalowaniu lakier zamienia się w śnieżną pokrywę lub, jak kto woli, w cukrową posypkę. Wygląda apetycznie. :)
Producent zaleca pomalowanie paznokci dwa razy. Dwie warstwy nie schną szybko i nie dają moim paznokciom pełnego krycia (chyba że jestem już na tym punkcie przewrażliwiona).
Natomiast cztery warstwy, które pełne krycie dały, chyba nie wysychają nigdy. :)
Myślę, że najlepszym rozwiązaniem byłoby położenie tego lakieru na białą emalię. Następnym razem tak zrobię.
Jeżeli chodzi o trwałość - nie wypowiem się, ponieważ te cztery warstwy, które nie wyschły i odbiło się na nich siedem cudów świata, znikły szybciej niż się pojawiły.
Ale mojej siostrze lakier utrzymywał się stosunkowo długo.




Co więcej?

Myślę, że nie jest to jednak lakier na co dzień. Uważam, że raczej od święta - i to grudniowego święta.:) Przypomina śnieg, więc w zimę wygląda dobrze. Na lato jest raczej za ciężki. Na pewno nie wszystkim się spodoba. Pewnie gdyby nie świąteczna atmosfera, nie kupiłabym go.

Podsumowując, mogę stwierdzić, że prezentuje się całkiem nieźle, ale wolę chyba tradycyjny śnieg za oknem. :)

Czytaj dalej »

czwartek, 26 grudnia 2013

Nowe życie od Delii - rozcieńczalnik lakieru do paznokci

Wcześniej nie płakałam nad zgęstniałym lakierem, ponieważ lubię zmieniać kolory. Stare lakiery szybko mi się nudzą i maniakalnie kupuję nowe. Ale kiedy mój ukochany utwardzacz (i wysuszacz w jednym) OPI nie chciał wydobyć się z buteleczki, zamarłam.

Runął mój świat, naprawdę.. :) OPI potrafił wysuszyć nawet naprawdę "niewysychalny" lakier oraz przedłużyć trwałość słabych jakościowo kolorków.
Musiałam więc przeprowadzić resuscytację krążeniowo-rozcieńczającą. Szukałam odpowiednich narzędzi, aż trafiłam na blog Niecierpka i zostałam uratowana, tzn. mój OPI dostał nowe życie.

Zaopatrzyłam się w rozcieńczalnik do lakierów firmy Delia i nie mogłam uwierzyć w jego działanie.



Preparat rozcieńcza zbyt gęste lakiery, przywracając im właściwą konsystencję oraz poprzednie właściwości użytkowe. Odświeża kolor i utrzymuje blask emalii. Nie rozpuszcza sztucznych paznokci i tipsów (informacja od producenta).

Moja opinia:

Rozcieńczalnik bardzo dobrze spełnia swoją rolę. Nie dość, że rozcieńcza lakiery (naprawdę dobrze), to jeszcze powiększa objętość emalii. W przypadku OPI sprawdził się doskonale - rozrzedził top idealnie i nie pozbawił go cudotwórczych właściwości.

Jeżeli chodzi o lakiery - też dobrze sobie radzi. Ale myślę, że nie wystarczy jedna aplikacja na całe życie lakieru. Zabieg trzeba powtarzać, kiedy zobaczymy, że emalia zgęstniała, ale mi to wcale nie przeszkadza, tym bardziej, że cena preparatu jest śmieszna (ok. 7 zł) w porównaniu do Seche restore czy rozcieńczalnika z Inglota.

Dzięki temu specyfikowi uratowałam kilka swoich ulubieńców. Aplikacja produktu jest banalnie prosta: wystarczy kilka kropelek, energiczny wstrząs i już możemy się cieszyć nową konsystencją.



malutki otwór pozwala na precyzyjna aplikację

Ja jestem bardzo na tak, jeśli chodzi o ten produkt. Oczywiście w przyszłości spróbuję innych tego typu preparatów, ale na razie jestem wierna temu, bo jest naprawdę dobry i tani.


Miałyście do czynienia z tym produktem? A może używałyście innych do tego celu stworzonych?

Czytaj dalej »

wtorek, 24 grudnia 2013

Wigilijny prezent - wyniki rozdania

Wyniki miałam podać później, ponieważ myślałam, że natłok świątecznych spraw nie pozwoli mi usiąść do komputera.

Na szczęście znalazłam chwilę i przybywam z dobrą nowiną. A raczej z prezentami! :)
Zwycięzcę wyłoniłam dzięki maszynie losującej w postaci mojej mamy. :)


Bez zbędnego przedłużania ogłaszam wyniki.




Zwyciężczynią rozdania jest:




Ale żeby było bardziej świątecznie, postanowiłam nagrodzić miniupominkami-niespodziankami jeszcze dwie moje czytelniczki, również wyłonione drogą losową:



Wszystkim bardzo dziękuję za udział. Przykro mi, że nie mogę obdarować wszystkich, ale nie martwcie się, na początku stycznia nowe rozdanie. Bądźcie czujne! :)

Zwycięzców proszę o przesłanie swoich danych na mój e-mail: n.szymczak@gazeta.pl
Nagrody wyślę najpóźniej 30 grudnia 2013 r.
Na kontakt z Waszej strony czekam 3 dni. :)

Pozdrawiam i życzę Wesołych Świąt! I szalonej sylwestrowej nocy!
Czytaj dalej »

sobota, 21 grudnia 2013

Być kobietą...

To, że jestem kobietą, napawa mnie dumą.
Nigdy nie myślałam, że mogłabym nią nie być. Nawet comiesięczne męki nie sprawiają, abym mogła przenieść się na Marsa.

O, nie! :)

Kobieta, owszem, ma swoje humory, lubi plotkować, kupować ciuchy, kosmetyki godzinami. Szafa pełna, a i tak nie ma się w co ubrać.
Kosmetyków pełna szuflada, ale przecież firma X wypuściła nową limitkę, którą trzeba po prostu mieć.

O, tak, uwielbiam być kobietą. Mam wrażenie, że, nam, kobietom wybacza się więcej.:)

Poza tym kobieta zawsze jest piękna. Nie ma brzydkich kobiet. Ale należy pamiętać, że piękna kobieta to zdrowa kobieta. Trzeba zatem dbać nie tylko o wygląd zewnętrzny (piękną skórę, cerę, włosy), lecz także o wnętrze.

Dziś więc mowa o produktach, które pozwoliły mi poczuć się piękną, bo zdrową, silną kobietą.

Dlaczego?

Z tego względu, że są to produkty stworzone z myślą o potrzebach kobiet, z myślą o ich bezpieczeństwie i zdrowiu intymnym, o którym nie mówi się przecież tak wiele. W telewizji widzimy mnóstwo reklam szminek, kremów, perfum... Jednak gdzieś chowamy w kąt temat strefy intymnej. Być może dlatego, że od zawsze był to temat tabu.

Na szczęście świat idzie do przodu i co za tym idzie - otwieramy się i mniej wstydzimy mówić o rzeczach ważnych.
Na spotkaniu w Kazimierzu Dolnym otrzymałam do testowania produkty LaciBios Femina - płyn do higieny intymnej, żel oraz probiotyk ginekologiczny. Za dwa pierwsze produkty zabrałam się od razu. Niestety tabletek nie przyjmowałam, bo miałam w tym czasie dużo innych leków do przyjmowania. Ale nic straconego - o nich też wkrótce opowiem.





Pierwszym produktem, który podbił moje serce, jest Specjalistyczny płyn do higieny intymnej PROTECTA od LaciBios Femina.



Jest to produkt, który według założeń producenta skutecznie łagodzi podrażnienia błon śluzowych, daje uczucie komfortu i świeżości. Eliminuje nieprzyjemne zapachy. Wzmacnia naturalny system ochronny błon śluzowych. Łagodzi stany zapalne oraz przyspiesza gojenie się mikrourazów.


Moja opinia:

Płyn ten bardzo dobrze pełnił swoją rolę. Delikatnie mył i odświeżał okolice intymne. Mam wrażenie, że również je nawilżał, pozostawiając uczucie komfortu. Ponadto nie uczulał - wręcz odwrotnie - łagodził podrażnienia. Polecany jest do codziennego stosowania i również tak go używałam. 

Płyn sprawił, że mimo spadku mojej ogólnej odporności, nie miałam problemów ze sferą intymną, co często przy przeziębieniu mi się zdarza.
Produkt bardzo dobrze spełnił swoje zadanie - dał mi poczucie bezpieczeństwa i higieny.
Jeżeli chodzi o sprawy techniczne - płyn ma zapach apteczny (czasem w ogóle go nie wyczuwałam:D), płynną konsystencję i przezroczysty kolor - wyglądał trochę jak żel. 
Podsumowując, mogę stwierdzić, że jest to produkt godny uwagi. Tym bardziej, że jego cena waha się w okolicach 10 zł.



Drugim produktem, który dopełnia moją intymną ochronę, jest Żel do codziennej pielęgnacji skóry okolic intymnych LaciBios Femina.




Przyznam szczerze, że nigdy wcześniej nie używałam tego typu produktów, wydawały mi się one zbędne. Ponadto myślałam, że pozostawiają uczucie zbytniej wilgoci, czyli tego, czego nie znoszę.
Myliłam się. Naprawdę się myliłam.


Żel LaciBios Femina ani przez chwilę nie sprawił, żebym czuła się niekomfortowo. Chwilę po aplikacji odczuwałam wyraźnie nawilżenie, ale nie natłuszczenie. Poza tym żel ten wspomógł moją barierę ochronną, pozbawił uczucia suchości i odświeżył. Myślę, że to bardzo fajny produkt dla osób mających problemy z nadmierną suchością, ponieważ bardzo dobrze łagodzi podrażnienia, nawilża, ale wciąż czujemy się czyste i świeże.

Jego zapach, podobnie jak w przypadku płynu, jest niewyczuwalny. Konsystencja produktu jest nieco bardziej zbita niż płynu (w końcu to żel:D). Cena produktu również bardzo niska - niecałe 8 zł za zdrowie - to bardzo mało.
Ogólnie oba produkty bardzo na plus. :)

Chciałam jeszcze dodać, że bardzo podoba mi się szata graficzna tych produktów. A Wy co o niej sądzicie?

Miałyście styczność z tymi produktami? Znacie LaciBios Feminę?

Ps.
Więcej na temat produktów możecie przeczytać tu.
Czytaj dalej »

piątek, 20 grudnia 2013

Rozdanie - aktualizacja

Kochani!

Radosna, świąteczna atmosfera skłoniła mnie do powiększenia zawartości mojego rozdania (klik).
Wiem, jak ciężko dostać jest nową paletkę LOVELY (taki nasz NAKED z niższej półki), dlatego też postanowiłam dodać to cudo do rozdania.



Przypominam, co należy zrobić, aby wziąć udział:

1. Dodać mojego bloga do obserwowanych (warunek konieczny).
2. Umieścić informacje o rozdaniu (FB albo banner).
3. Zostawić komentarz pod tym postem:
obserwuję jako
banner TAK/NIE + link

FB TAK/NIE + link
4. Czekać na wyniki. :)


Rozdanie trwa do 23 grudnia 2013 r. do 23:59. :)

Wyniki podam w ciągu trzech dni. :)

PS. Osoby, które zgłosiły się pod tamtym postem, są oczywiście brane pod uwagę. :)

Pozdrawiam. :)

Czytaj dalej »

środa, 18 grudnia 2013

Color Correcting Powder Lumene, czyli kilka słów o pudrze CC

W tytule nie ma błędu. Dziś mowa o pudrze CC.Do tej pory słyszałam jedynie o kremach BB, CC, ale nie miałam pojęcia, że istnieją pudry z tą formułą.

Efektem uczestniczenia w Igraszkach Kosmetycznych było spotkanie z ciekawym produktem firmy Lumene. I choć dopiero co otworzyłam swój oriflamowy puder, nie mogłem się oprzeć tej nowości.


Miałam szczęście, bo kolor, który dostałam, idealnie pasuje do mojej cery. Na pierwsze użycie nie musiałam długo czekać. Ale zanim przejdę do rzeczy, a więc mojej opinii, opowiem Wam trochę o samym produkcie.



Lekki i miękki puder CC Color Correcting Powder 6in1 kryje niedoskonałości i daje świeże, gładkie i aksamitne wykończenie z żywym matem. To produkt dla Pań ceniących sobie wysoką jakość, łatwość, szybkość i wygodę użytkowania.
Jeden produkt, który zapewnia 6 opcji działania:
1. Neutralizuje zaczerwienienia – posiada odcienie przeznaczone do neutralizacji koloru czerwonego.
2. Wyrównuje kolor skóry – posiada formułę o średnim poziomie krycia
3. Nadaje aksamitnie matowe wykończenie – zawiera formułę zapobiegajacą błyszczeniu skóry
4. Nawilża skórę – zawiera HydraComplex, który poprawia poziom nawilżenia skóry
5. Długotrwały – zapewnia komfort noszenia przez wiele godzin
6. Doskonałe wykończenie skóry – daje gładkie, równomierne i nieskazitelne wykończenie makijażu, bez skaz, zaczerwienień, smug i plam. [źródło]


Co ja o nim myślę?

Opakowanie: 10-gramowe, różowo-białe, okrągłe opakowanie, które łatwo można otworzyć (bez obawy o połamanie paznokci).

Kolor: mój Light/Medium.




Krycie:
dla mnie idealne, zakrywa wszelkie zaczerwienienia, niedoskonałości

Wykończenie: z racji tego, że jest to puder matujący - matuje. Efekt utrzymuje się naprawdę cały dzień. Nie mam problemu z nadmiernym świeceniem, ale gdy używałam poprzedniego pudru, od czasu do czasu po kilku godzinach pewne partie twarzy (strefa T) zaczynały się błyszczeć. Teraz tego nie widzę.

Dodatkowe cechy: puder jest bardzo dobrze sprasowany, mam wrażenie, że jest miękki, jeżeli można w ogóle tak o pudrze powiedzieć. Ale już tłumaczę, o co mi chodzi.. :) Wystarczy delikatne muśnięcie pudru pędzlem i już mam wystarczającą ilość kosmetyku. Nie muszę trzeć pędzlem. Ponadto puder jest dobrze napigmentowany i treściwy, ale, co najważniejsze, nie zapycha. Nie zauważyłam po nim żadnych niedoskonałości. Dodatkowo puder nie podkreśla suchych partii twarzy. Mam wrażenie, że zarówno kryje, jak i daje skórze oddychać. Najbardziej podoba mi się w pudrze to, że jest delikatny jak aksamit. Tworzy na mojej skórę przyjemną mgiełkę. Ogólnie uważam, że wszystkie zapewnienia producenta są spełnione. Jestem w szoku. :)

puder na pędzlu :)
idealny pędzel :)


To mój hit! Na pewno nie skończy się na jednym pudełku!

Cena: ok. 45 zł, w promocji można go dorwać za niecałe 32 zł.


Miałyście z nim do czynienia? Znacie Lumene?



Czytaj dalej »

niedziela, 15 grudnia 2013

Weekendowe zMMAgania + MINIROZDANIE

Miałam w planach wcześniej dodać wpis, ale czas tak szybko płynie... Tyle się działo, że nie starczyło mi po prostu dnia.

Sobota, 6.30 - pobudka, ogólnie niezadowolenie, lekkie zniechęcenie i stres...

Dlaczego?

Emil wymyślił sobie kolejne zawody - tym razem padło na Mistrzostwa Polski Środkowej w Amatorskiej Lidze MMA.
Nie byłam zachwycona pomysłem, trochę się obawiałam o zdrowie E.
Sami wiecie, jak wyglądają zawodnicy MMA po walkach.. :)

No nic, spróbowałam wyluzować i pojechaliśmy.

Kierunek - Sochaczew.

Na miejsce dotarliśmy po godzinie i wtedy się zaczęło... Nie żałowałam ani chwili, że pojechałam.
Ten klimat, te emocje, dopingowanie i radość.




Walki w oktagonach trwały ponad 5 godzin. "Naszych" zawodników było 5. Emocje sięgały zenitu - była euforia, radość, ale też złość, łzy, podbite oczy, powybijane palce i obite nadgarstki... :D


Takie zawody to naprawdę znakomita odskocznia od codzienności. Widziałam tam prawdziwego ducha walki, ambicję i szacunek do innych ludzi.

Uświadomiłam sobie, że MMA to nie jest "bicie się po mordach", jak to niektórzy określają, ale zMMAgania z własnymi słabościami, to również sztuka, którą niełatwo opanować. Oprócz zwykłych ciosów, sierpów, kopniaków, jest tu mnóstwo chwytów, ciosów, o których większość nie ma pojęcia.

Czekam z niecierpliwością na kolejne zawody. :)

PS. Z Sochaczewa wróciłam z osobistym mistrzem Polski (E.<3) i dwoma wicemistrzami (jednego brakuje na zdjęciu) Polski w Amatorskiej Lidze MMA. :)


__________________________________________________________________________________

Ale żeby nie odejść zupełnie od kosmetycznych spraw, mam dla Was szybkie minirozdanie. :)

Co możecie zdobyć?






- Zestaw miniżeli pod prysznic Joanna z kolekcji limitowanej (świątecznej);
- Naprawcza emulsja na noc Avon;
- Koloryzująco-nawilżający krem na dzień Avon;
- Maseczka do twarzy Planet Spa Avon;
- 2 połyskujące lakiery H&M (limonkowy i pomarańczowy);
- i NIESPODZIANKA! :)

Co należy zrobić?

- być obserwatorem mojego bloga;
- dodać banner informujący o rozdaniu na swoim blogu (dodatkowy los);
- zostawić komentarz: (obserwuję jako: banner: TAK/NIE).

[edit]
Sponsorem rozdania jest autorka bloga.
Rozdanie trwa od 15 grudnia do 23 grudnia (do godz. 23.59).

Wyniki zostaną ogłoszone w ciągu trzech dni.
Osoba wylosowana ma 3 dni na przesłanie swoich danych osobowych w celu wysłania nagrody.
Rozdanie uznane jest za ważne, jeżeli udział w nim weźmie więcej niż 15 osób.
Czytaj dalej »

czwartek, 12 grudnia 2013

Marvelous MOXIE od Bare Minerals

Igraszki Kosmetyczne, w których miałam możliwość uczestniczyć 30 listopada (relacja wkrótce), pozwoliły mi zapoznać się z produktami, z którymi wcześniej nie miałam do czynienia, ba.. - z firmami, których po prostu nie znałam.

Jedną z firm, która zrobiła na mnie ogromne wrażenie, jest firma Bare Minerals słynąca z kosmetyków mineralnych. Nie będę się o niej rozpisywać, ale, wierzcie mi, ich produkty są warte uwagi. Miałam możliwość używać brązera, korektora i dzisiejszego bohatera... na tę chwilę to moje hity!

Dziś chciałabym Wam opowiedzieć o błyszczyku Bare Minerals, który zachwycił mnie dosłownie wszystkim (jeśli chodzi o jego właściwości).


Przed Państwem Marvelous MOXIE:
(oklaski..:D)




Gdy po raz pierwszy zobaczyłam kolor, pomyślałam nie dla mnie. Obawiałam się, że jego kolor będzie identyczny na moich ustach z tym, co widzimy na zdjęciu. Nic bardziej mylnego.




Błyszczyk (jak sama nazwa wskazuje:D) cudownie nabłyszcza usta, opalizuje, nadaje efekt pięknych, lśniących ust. Idealnie wtapia się w moje usta, nie nadając intensywnego koloru.


Mam wrażenie, że dopasowuje się do ust.


Ponadto błyszczyk powoduje przyjemne, delikatne mrowienie - a więc powiększa usta, pobudza krążenie (chyba, mam takie wrażenie:D).



Najcenniejsze jest to, że nie tylko dba o tę sferę zewnętrzną (ładnie wygląda, lśni, połyskuje), lecz także o sferę wewnętrzną - bardzo dobrze nawilża usta, pozostawiając je w fantastycznym stanie.

Co do trwałości trudno mi to stwierdzić. Nie oczekuję od błyszczyków 8 godzin na ustach. :) Błyszczyk Bare Minerals radzi sobie całkiem nieźle - nie schodzi, gdy piję.

efekt zaraz po nałożeniu / ostatnie zdjęcie celowo prześwietlone, żebyście mogli zobaczyć te piękne, delikatne drobinki. :)

efekt po kilkunastu minutach - mam wrażenie, że usta nieco się powiększyły i zyskały intensywniejszego koloru.:)
Jedyne, co mogłoby mi w nim przeszkadzać, to (niestety) cena. Nie wiem, ile kosztuje on w Sephorze, ale na stronie producenta widnieje cena 16 funtów. Na razie nie na moją kieszeń, ale gdy tylko będę mogła sobie na niego pozwolić, na pewno zaopatrzę się w inne kolory, bo produkt jest godny uwagi.

Oceniam ten produkt na 6. Jest naprawdę godny polecenia. :)

Znacie tę firmę? Lubicie? Jakie błyszczyki polecacie?


Czytaj dalej »

poniedziałek, 9 grudnia 2013

Butelkowa zieleń od Sensique

Po niezbyt przyjemnym weekendzie zaczynam tydzień ze zdwojoną siłą. Naprawdę cieszę się, że jest poniedziałek! :)

Dziś swoje pięć minut będzie miał iście jesienny lakier Sensique w kolorze butelkowej zieleni (musicie uwierzyć mi na słowo - mój aparat się buntuje:D).

Producent zapewnia, że produkt ten nie zawiera toluenu i formaldehydu.
Nowoczesna formuła z tefpoly przedłuża trwałość lakieru (polemizowałabym), pogłębia intensywność koloru (tu się baaardzo zgadzam:D) i zapewnia efekt szklanego połysku (ooo, tak!).


aparat trochę przekłamuje rzeczywistość. :)

Gdy byłam w piątek w Naturze, nie mogłam przejść obojętnie obok szafy Sensique. Od razu wpadł mi w oko ten przyjemniaczek. Do tego cena była idealna - niecałe 4,50 zł. Nie mogłam nie wziąć. :)

Po pomalowaniu paznokci nie zawiodłam się.

Aplikacja: bardzo przyjemna. Pędzelek jest precyzyjny i pozwala na dokładną aplikację lakieru.

Konsystencja: jak większość nowych lakierów, ten też ma idealną konsystencję. Lakier nie wylewa się na skórki, doskonale sunie po paznokciach. tak, zdecydowanie sunie.. :)

Kolor: butelkowa zieleń (nr 163)

Krycie: dwie warstwy dają piękny głęboki kolor, zapewniają 100%-owe krycie.

Trwałość: tutaj niestety nie jest już tak kolorowo. Po dwóch dniach pojawiają się lekkie odpryski (mimo że użyłam utwardzacza od Eveline). Trwałość nie jest porywająca, ale często zmieniam kolor na paznokciach, więc bardzo mi to nie przeszkadza. :)

Dodatkowe cechy: szybko schnie i nadaje piękny połysk.

Wiem, że nie każdy preferuje zieleń na paznokciach, ale myślę, że to jest przyjemny, świąteczny (przy odpowiednich dodatkach) kolor. Sama już dodałam do tego manicure przepiękny, brokatowy topcoat Golden Rose:D)


sztuczne światło

lekko prześwietlone


kolor mocno przekłamany przez lampę, ale chciałam Wam pokazać tę piękną taflę, ten błysk.. :)

jak na dziewczynę zapaśnika przystało, musiałam wypróbować lakier na siłowni - dał radę.:)




światło dzienne

światło dzienne i ten połysk.. ach.. cudo.. :)


Lubicie lakiery Sensique? :) Macie wśród nich swoich ulubieńców?
Czytaj dalej »

sobota, 7 grudnia 2013

A kysz, zimo!

Śnieg za oknem, wredny Ksawery i sparaliżowana komunikacja miejska spowodowały, że tegoroczne mikołajki odrzucam w niepamięć. Zero mikołajów, prezentów, ciepłych herbatek, kakao, ciasteczek i mleka dla pana w czerwonym ubraniu...
W zamian za to zamarznięte stopy, sine usta i 5 godzin oczekiwania na autobus, który i tak nie przyjechał..

Dzisiejszy wpis miał być pozytywny, przeładowany pozytywną energią.. ale nie jest.
Dlaczego?
Miesiąc temu podekscytowana kupiłam bilety na koncert Bednarka, który zaplanowano na 6 grudnia. Pomyślałam, że sama zrobię sobie mikołajkowy prezent i wybiorę się na to wydarzenie.
Wszystko było wspaniałe aż do wczoraj...
Pierwszy śnieg uniemożliwił mi powrót do domu i co za tym idzie dotarcie na koncert.
Nie szkoda mi pieniędzy, a tej magicznej chwili, tej magicznej muzyki i energii, którą daje mi Bednarek.
Zamiast dźwięków reggae - słyszałam wycie karetek, solarki, odśnieżarki, autobusy..
Masakra...

Powoli dochodzę do siebie. Ale gorycz, jaka we mnie siedzi, jest nie do opisania... :(

Na szczęście humor poprawiła mi wczoraj późnym wieczorem Marzena, która wyróżniła moją pracę w konkursie. Dziękuję.:* To dało mi trochę siły dziś. :)

Ale dziś nie przybędę z żadną recenzją. Przepraszam.
Muszę odzyskać równowagę i wenę.
Mam nadzieję, że już jutro wrócę do Was z pięknym kolorem na paznokciach... :)
Czytaj dalej »

środa, 4 grudnia 2013

Podkład rozświetlająco-wygładzający Illu Sphere Make up art od Ireny Eris

Kiedyś miałam wielki problem z podkładami... Tzn. tak myślałam, że z podkładami. Ale problem tkwił gdzie indziej.. W samej pielęgnacji... Oczekiwałam cudów od podkładu, ale nie inwestowałam w swoją cerę - nie nawilżałam jej, nie dbałam o to.

Narzekałam na suche skórki, na zbyt szybkie wysychanie i ścieranie podkładu... a wystarczyło tylko dodać do codziennego makijażu krem... Głupia ja! :)

Wiadomo, że nie każdy podkład jest dla mnie idealny. Dobre są te, które odpowiadają problemom mojej cery. Wybieram więc podkłady do skóry suchej, normalnej - w ostateczności mieszanej.

Jakie to cudowne uczucie, kiedy wchodzę do sklepu, patrzę na półkę z podkładami i przejmuję się jedynie kolorem! :)

Uwierzcie mi kiedyś było dużo gorzej... Nic mi nie odpowiadało, bo nie miałam ku temu fundamentów - pielęgnacji.

Po tak długim wstępie chcę Wam przedstawić towarzysza moich ostatnich dni: Podkład rozświetlająco-wygładzający z proteinami Illu Sphere Make up art Ireny Eris.



Podkład kupiłam na początku września, służy mi już 3. miesiąc, więc spokojnie mogę o nim coś powiedzieć.:)


Po pierwsze, produkt przeznaczony jest do skóry normalnej i suchej (czyli mojej!:D)

Po drugie, nie widzę tu żadnych ograniczeń wiekowych, więc stosować go mogą wszystkie chętne do tego osoby.

Po trzecie, ma naprawdę wiele zalet! :) Wad naprawdę nie zauważyłam.

Opakowanie: piękna walcowata buteleczka ze złotymi akcentami - wygląda luksusowo. :)

Aplikacja: opakowanie ma świetną pod względem higienicznym, niezacinającą się pompkę, która aplikuje zawsze wystarczającą ilość fluidu (nigdy za dużo).
Sam podkład nakładam pędzlem Hakuro H50s, który nadaje się do tego bardzo dobrze. Nie robi smug, dobrze wtapia podkład w skórę. Mój hit! (dziękuję jeszcze raz, A. <3)







Konsystencja: dla mnie jest idealna, kremowa, delikatna, dzięki czemu podkład łatwo rozprowadza się na twarzy.


Kolor: mój to Ivory (101), ale produkt dostępny jest ogólnie w pięciu odcieniach: Ivory, Sand, Beige, Natural i Sunny (chronologicznie od najjaśniejszych). Podoba mi się, że mój odcień (najjaśniejszy) nie robi ze mnie gejszy, tylko idealnie wyrównuje mój koloryt, dopasowując się do mojej cery.




Zapach: przyjemny, delikatny, ale nie nachalny, po chwili przestaję go czuć.


Pojemność: 30 ml / 1 fl. oz.

Trwałość: u mnie podkład wytrzymuje cały dzień, tzn. cera przez ten czas wygląda promiennie i świeżo.


Krycie: podkład zapewnia lekkie krycie, ale dla mnie to idealne wyjście. Nie potrzebuje mieć maski na twarzy. Oczekuję od fluidu rozświetlenia i wyrównania kolorytu - Make up art to mi zapewnia.


Ogólne wrażenie: Bardzo lubię ten podkład. Dobrze nawilża moją cerę, sprawia, że wygląda na wypoczętą i świeżą. Lekko kryje - zakrywa zaczerwienienia. Dobrze chroni przed promieniami UV - zawiera filtr 15 SPF. Wygładza moją skórę i nie powoduje podrażnień. Nie uczulił mnie.


Cena: 75 zł na stronie producenta; w promocji, która obecnie trwa, 52,50 zł - czyli nie jest najgorzej, choć nie ukrywam, że połowę tańszy Pharmaceris daje podobne rezultaty, jednak ten daje nieco lepszy efekt (nie tylko służy mi jako podkład, ale mam wrażenie, że kondycja mojej skóry wyraźnie się dzięki niemu poprawiła - to pewnie te proteinki:D).

Wydajność: używam go już trzeci miesiąc i pompka działa bez zarzutu - to znaczy, że jeszcze jest go sporo. :)


Czy go kupię ponownie? Tak!

Jestem ciekawa innych produktów dr Ireny Eris. Poluję na jakiś krem nawilżający. :) Polubiłam tę firmę. Tym bardziej, że ich siedziba znajduje się w moich rodzinnych stronach. :) Same plusy! :)

Znacie tę firmę? Lubicie? :)
Czytaj dalej »

niedziela, 1 grudnia 2013

Mleczna czekolada w nietuczącym wydaniu...




Weekend minął mi w błyskawicznym tempie… Wczoraj uczestniczyłam w znakomitym przedsięwzięciu, jakim są Igraszki Kosmetyczne. To było naprawdę fantastyczne doświadczenie. Wielu ciekawych rzeczy się dowiedziałam, nauczyłam. Miałam przyjemność poznać wspaniałe osoby. Było naprawdę idealnie..

Dziś powrót do rzeczywistości. Od jutra zaczynam tydzień pełną parą. Korepetycje, referaty, uczelnia… Żyć, nie umierać…
Zanim jednak pochłonie mnie to wszystko, przedstawię Wam jeden z moich ulubionych lakierów do paznokci, o którym niedawno wspominałam.

Mowa o pięknym lakierze Paese w kolorze mlecznej czekolady (nr 120).


zdjęcie trochę przekłamuje kolor :)


Jest to jeden z niewielu lakierów, który nosiłam naprawdę długo, bo ponad tydzień. Zwykle nudzę się szybko lub po prostu manicure odpryskuje i trzeba go odświeżyć.

Czym więc Paese wyróżnił się, że chciałam go gościć aż tak długo na swoich paznokciach?

1. Fantastyczne krycie po dwóch warstwach.

2. Idealny, ciepły, jesienny kolor. Fajnie mieć taką czekoladkę na paznokciach.

3. Trwałość przeszła moje najśmielsze oczekiwania. Zero odprysków przez tydzień. Naprawdę. Delikatnie starł się na końcówkach, ale nie było to aż tak widoczne. Dodam, że nie używałam żadnych utrwalaczy.

4. Przyjemna aplikacja sprawiła, że na pewno wrócę po niego w jakimś świątecznym wydaniu (może z dodatkiem brokatu?).

5. Dobra konsystencja – dobra to znaczy płynna, ani za rzadka, ani za gęsta. Lakier nie wylewał mi się na skórki ani nie stał w miejscu.. :) 


wiem, że jakość zdjęć pozostawia wiele do życzenia, ale na razie nie mogę sobie pozwolić na lepszy aparat. :)

zdjęcie robione 2-3 dni po malowaniu. :)

Po raz kolejny przekonałam się, że lakiery Paese to jedne z moich ulubionych. 
Dobre krycie, jakość na najwyższym poziomie za niewielką cenę to jest to, co sprawia, że cenię sobie tę markę.
Mogę Wam zdradzić, że już wkrótce pokażę kolor czerwony…  Już się nie mogę doczekać.. :)

A Wam jak się podoba?:)
Czytaj dalej »
Copyright © 2014 jest takie miejsce... , Blogger